Zobacz także: Polski ksiądz w Charkowie: „Prosimy o pomoc” [NASZ WYWIAD]
Piotr Motyka: Jaka jest, w dzisiejszych czasach, sytuacja demograficzna w Polsce?
Bartłomiej Wróblewski: Sytuacja demograficzna w Polsce, tak jak w całej Europie, jest zła i co gorsza nie ulega istotnej poprawie. Mówię istotnej, ponieważ krótko po wprowadzeniu programu „500 +” było u nas widać taką poprawę. Niestety ten trend znowu wrócił do tego, który obserwujemy od ponad trzech dekad, to znaczy zmniejszania się współczynnika dzietności (przeciętnej liczby dzieci, które urodziłaby kobieta w ciągu całego życia). Według prognoz Głównego Urzędu Statystycznego z 2015 r., w 2019 roku ten współczynnik miał wynosić 1,28. Wprowadzenie„500 +” spowodowało, że ta tendencja na chwilę się odwróciła i było to 1,42, ale do zastępowalności pokoleń potrzeba 2,1-2,2 dzieci na kobietę. To pokazuje skalę problemu. Oczywiście sytuacja demograficzna właściwie w całej Europie jest zła, choć nie jest zła w równym stopniu. We Francji ten współczynnik wynosi 1,8-1,9, a na Malcie czy we Włoszech zaledwie 1,1-1,2. Oznacza to, że w rodzinie jest średnio jedno dziecko.
Czyli można powiedzieć, że wbrew naszym intuicyjnym przekonaniom, w niektórych państwach tradycyjnie rodzinnych, takich jak Malta czy Włochy, sytuacja demograficzna jest w Europie najgorsza, a w niektórych krajach liberalnych, bywa lepsza. I oczywiście jedną z przyczyn jest imigracja, ale tych wyników nie tłumaczy tylko fakt dużej ilości dzieci wśród rodzin imigrantów, ale także to, że państwo francuskie od czasu po II wojnie światowej jest świadome problemu i aktywne. Już w 1945 roku powołało szczególnego rodzaju instytucję, Narodowy Instytut Studiów Demograficznych (L’Institut national d’études démographiques (Ined) – przyp. red.). Dlatego, że we Francji jeszcze przed wojną, w końcu lat 30., problem demograficzny został zauważony. Innymi słowy nie mam w sobie przekonania, że jest w prosty sposób możliwe odwrócenie trendów kulturowych i cywilizacyjnych, które prowadzą do kryzysu demograficznego, ale wydaje się, że zorganizowane i uporządkowane działanie ze strony państwa w jakimś stopniu te procesy może łagodzić.
Piotr Motyka: Jakie są te problemy kulturowe, cywilizacyjne, które wpływają na taki stan rzeczy, jaki obecnie mamy?
Bartłomiej Wróblewski: Jest ich wiele, w tym osłabienie więzi rodzinnych, późne zawieranie i rozpad małżeństw, wyższe aspiracje życiowe, nastawienie na karierę zawodową, emancypacja kobiet. Między innymi dlatego ludzie decydują się później na posiadanie dzieci, albo nie decydują się w ogóle. Szerszym problemem jest rozpad więzi społecznych, rodziców z dziećmi, przez co na przykład trudniej liczyć na pomoc dziadków. Nie ma wątpliwości, że jest to także konsekwencją ogólnego osłabienia religijności, zmiany postrzegania sensu naszego życia, jak one może i powinno wyglądać.
Piotr Motyka: Jaka jest obecnie sytuacja z mającym powstać Polskim Instytutem Rodziny i Demografii?
Bartłomiej Wróblewski: Jego powołanie jest próbą stworzenia instytucji, która w sposób organiczny, uporządkowany, konsekwentny, z myślą o dekadach, a nie latach, będzie zajmowała się kwestiami związanymi z demografią, a może nawet szerzej sytuacją ludnościową Polski. A więc, z jednej strony, dzietnością, ale także kwestiami zachęcenia naszych rodaków ze świata, by do Polski wrócili czy sprawami migracji. Takiej instytucji w naszym kraju nie ma. Jest kilka ciał, które czasami są w takich dyskusjach przywoływane, ale mimo nazw w rzeczywistości nie prowadzą szerokiej i systematycznej pracy w tym zakresie.
Na przykład Komitet Nauk Demograficznych przy Polskiej Akademii Nauk skupia naukowców z różnych części kraju, nie prowadzi jednak własnej, systematycznej, codziennej działalności. Jest Rządowa Rada Ludnościowa, w której reprezentowane są różne organy administracji publicznej, ale która zatrudnia zaledwie kilka osób, a więc siłą rzeczy nie może prowadzić działań innych niż koordynujące. Jest też Rada Rodziny przy Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej, która skupia, przede wszystkim przedstawicieli prorodzinnych organizacji pozarządowych. Każda z tych instytucji odgrywa istotną rolę, ale ich działania są punktowe, żadna z nich nie zajmuje się na co dzień pracą badawczą, analityczną, nie przygotowuje ustaw, programów społecznych, medialnych, które mogłyby zmienić sytuację demograficzną.
W gruncie rzeczy, w tym obszarze, mamy niewielkie, rozproszone po kraju kilkuosobowe zespoły badaczy zajmujących się demografią na różnych polskich uczelniach, nieco większy zespół analityków w GUS, ale w żaden sposób nie jest to alternatywa dla dużej instytucji, w której kilkudziesięcioosobowy zespół zajmowałoby się tymi problemami w sposób profesjonalny, wieloaspektowy, i traktował to jako swoje głównie zadanie, a nie działanie podejmowane ad hoc, tylko wykonywane dzień po dniu, rok po roku.
Piotr Motyka: Jakie mają być formy działania Instytutu, czy ma mieć jakieś specjalne uprawnienia, fundusze, czy ma przyznawać granty?
Bartłomiej Wróblewski: Wstępny budżet instytucji to nieco ponad 30 milionów złotych rocznie. Chodzi w pierwszym rzędzie o prace naukową, analityczną w sferze demografii, włączając w to formułowanie propozycji dla parlamentu i rządu, a także podejmowanie działań w sferze kultury i edukacji. Drugim obszarem działalności Instytutu jest obrona konstytucyjnych praw rodziny i rodziców, czyli inaczej mówiąc, prezes Instytutu miałby kompetencje rzecznika praw rodziny i rodziców, analogiczne do tych jakie posiadają rzecznicy praw dziecka czy praw obywatelskich.
Piotr Motyka: Jak się Pan zapatruje na bardziej niekonwencjonalne metody na zmianę obecnego trendu demograficznego typu wprowadzenie podatku od singli, tzw. bykowego?
Bartłomiej Wróblewski: Myślę, że to temat zastępczy, prawnie i społecznie trudny do realizacji, a ostatecznie nie rozwiązujący problemu demograficznego. Stworzenie Instytutu też samo w sobie go nie rozwiązuje, ale daje szansę na sprofesjonalizowanie naszego podejścia. I jeśli chodzi o stan wiedzy i jeśli chodzi o możliwe działania łagodzące kryzys demograficzny. Ważne abyśmy opierali się o twarde badania, a nie żyli w świecie swoich wyobrażeń.
Piotr Motyka: Być może jednak w perspektywie czasu te trendy będzie się dało odwrócić?
Bartłomiej Wróblewski: Doświadczenie niektórych państw, w ostatniej dekadzie na przykład Węgier, gdzie współczynnik dzietności wzrósł z 1,25 do 1,55 pokazują, że jesteśmy w stanie o 10, 20, 30%, może nawet nieco więcej, poprawić sytuację. Ta dyskusja może wydawać się abstrakcyjna, gdy przywołujemy wskaźniki rzędu 1,2, 1,4 czy 1,8, ale każda jedna dziesiąta procenta oznacza wiele tysięcy, a w perspektywie lat dziesiątki tysięcy ludzi. Każda zmiana na plus, byłaby z korzyścią dla nas jako społeczeństwa.
Według GUS, w 2050 roku, będzie 4,5 miliona Polaków mniej. Mało prawdopodobne, aby tę lukę zapełnili migranci czy uchodźcy zza wschodniej granicy. Mogą nieco złagodzić problem demograficzny, ale zasadniczo w Polsce sytuacji nie zmienią. Tym bardziej, że także Ukraina i Białoruś borykają się od lat z trudnościami demograficznymi, które wojna i napięcia polityczne ostatnich lat tylko spotęgowały.
Piotr Motyka: Serdecznie dziękuję za ciekawy wywiad, Panie Pośle. Życzę powodzenia, szczęść Boże!
Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com