Hermetyczna i upadła gospodarka Korei Północnej, oparta na zasadach doktryny Dżu-cze (samodzielności ekonomicznej), nie byłaby w stanie sama udźwignąć wielkich kosztów związanych z pracami nad programem atomowym. Jak więc to możliwe, że kraj pełen niedożywionych ludzi wciąż znajduję się na języczku u wagi mediów, straszą światowe mocarstwa atakiem nuklearnym?
Wszystko za sprawą “dwóch” gospodarek – twierdzą eksperci. Jedna z nich opiera się wyłącznie na pracy północnych Koreańczyków i ma na celu w głównej mierze zaspokojenie potrzeb swoich obywateli (w postaci niedomagającej służby zdrowia, oświaty, propagandy itp.; inna sprawa, na ile realnie zaspokojone są wspomniane potrzeby). Pewna jednak część zysków z gospodarki ludowej trafia do drugiej “gałęzi gospodarczej”, nazwanej przez ekspertów – dworską. Jej głównym celem jest zaspokojenie potrzeb świty Kim Dzong Una i finansowanie wybranych, priorytetowych inicjatyw północnokoreańskiego reżimu (np. programów atomowych). Opiera się ona głównie na nielegalnych transakcjach z krajami objętymi sankcjami i embargiem, którym Kim sprzedaje broń. Jednak nie tylko w ten sposób reżim w Pjongjangu pozyskuje “twardą walutę”. Hitem eksportowym są… pomniki produkowane przez północnych Koreańczyków. W kilku afrykańskich krajach (m.in. w Senegalu) znajduje się ponad 30 obiektów, które wybudowali “artyści” i inżynierowie z Półwyspu Koreańskiego. Sam tylko pomnik w Dakarze kosztował Senegalczyków ponad 25 mln dolarów! Innym, także znaczącym źródłem zachodniej waluty jest praca obywateli Korei Północnej za granicami ojczyzny. Większą część pensji północnokoreańskich robotników na obczyźnie rekwiruje reżim. Warto przypomnieć, że jednym z państw, do których trafiły załogi z państwa Kima, była Polska (budowały osiedle na warszawskim Wilanowie).