Ogórek vs Berman, czyli żydzi przestańcie kłamać

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ fot. wikipedia.pl

Magdalena Ogórek, dziennikarka, była kandydatka na stanowisko Prezydenta RP wzbudziła w politycznej poprawnie części internetu burzę swoim wpisem na portalu społecznościowym Twitter. Była to odpowiedź na retoryczne pytanie zadane przez Marka Borowskiego, Jarosławowi Gowinowi czy ten „stracił kręgosłup moralny”. Pani Ogórek zwróciła się natomiast z pytaniem do Borowskiego, czy „oznaką kręgosłupa moralnego jest zmiana z nazwiska Berman na Borowski?”.

Po tym zdarzeniu w sieci internetowej zawrzało. Gównoburza, rozpętana przez różnej maści autorytety moralne, naprawiaczy świata, tropicieli faszyzmu i tradycyjnie „oburzoną opinię społeczną”, po raz kolejny podwinęła kawałek dywanu pod, który skrzętnie od 1989 roku zamiata się pewien wątek historii najnowszej.

Napisano do dnia dzisiejszego wiele książek, artykułów na temat dzieci resortowych. Nie jest już tajemnicą, że wielu prominentnych uczestników życia politycznego, przedstawicieli środków masowego przekazu, stanowi prostą kontynuację czerwonych dynastii, rządzących niegdyś Polską Ludową. Pojawiające się w latach dziewięćdziesiątych „listy żydów”, uznawane za przejaw antysemickiej paranoi, dziś w świetle faktów i dokumentów okazują się jak najbardziej prawdziwe.

Magdalena Ogórek okrzyknięta została antysemitką. Jednak jak bardzo trafnie pani redaktor uchwyciła sedno i istotę ustroju trzeciej Rzeczypospolitej. Tworu ze złamanym kręgosłupem, który po 1989 roku nie potrafił rozliczyć się z komunistycznym pasożytem, którego do dziś dnia niesie na swoich plecach. Przejście prominentnych działaczy aparatu PRL-owskiego do biznesu, zakulisowe rozrywki WSI, zaniechanie lustracji sądów do tylko pewien wycinek patologii republiki okrągłego stołu.

Gdzieś na skraju tego tematu nieustannie pojawia się niezwykle interesujące zagadnienie reprezentacji narodu żydowskiego w aparacie władzy PRL. I nie jest to kontekst ujmowany w kategorii „tropienia żydów”, ale przede wszystkim w odniesieniu do całkowitego braku badań naukowych. Socjologowie mogliby analizować to zagadnienie na płaszczyźnie przemian w społeczności żydowskiej w zmieniającej się scenerii geopolitycznej po 1 września 1939 roku, historycy mieliby możliwość pracy na dokumentach, pamiętnikach, statystykach, etc. Pytania jednak zadawane są nie przez naukowców, ale ludzi zupełnie z nią nie związanych. Kiedy Adam Michnik (de domo Szechter) pytany jest o swojego brata, sądowego zbrodniarza, wówczas dążenie do poznania prawdy odbijają się o rzeczową i merytoryczną odpowiedź naczelnego „G…W”: „spierdalaj”.

O wolności badań naukowych w przestrzeni „demokratycznego państwa prawa” mogliśmy się przekonać za rządów Platformy Obywatelskiej i jej politycznej kurtyzany, jakim wiernie przez osiem lat był PSL. Po napisaniu, opartej o źródła historyczne przez Cenckiewicza i Gontarczyka, pierwszej monografii ukazującej powiązania Lecha Wałęsy z SB mogliśmy usłyszeć z ust ówczesnego premiera, iż IPN „nadużywa cierpliwości Polaków i środków publicznych”. Innym, bardziej drastycznym przykładem jest postać ś.p. dr Dariusza Ratajczaka. Popularny niezmiernie wśród studentów historii Uniwersytetu Opolskiego wykładowa, ośmielił się popełnić niepoprawnie polityczną książkę, gdzie skondensował pewne informacje na temat żydów. Pomimo podkreślenia, że nie są to jego poglądy, ale analiza pewnych wybranych zagadnień, został wyrzucony pod naciskiem, jeszcze wówczas mającej silne wpływy „G…W”. Paradoksalnie ś.p. dr Ratajczak nie nadał swojej książce charaktery naukowego, ale uprawiał publicystykę. Ostatecznie politrukowie poprawności politycznej skazali go na śmierć głodową, chociaż okoliczności tej sprawy do dziś budzą pewne wątpliwości.

Żaden naukowiec nawet nie śmie podjąć badań naukowych poświęconych roli, liczby, funkcji, pełnionych przez żydów w aparacie bezpieczeństwa. I chociaż istnieją publikacje na temat resortowych dzieci, to na pewno żaden medioznawca na poziomie akademickim nie podejmie badań na temat transformacji w środkach masowego przekazu po 1989 i roli rzeczonego środowiska, specjaliści od nauk politycznych i prawnych nie zanalizują tego zagadnienia w odniesieniu do „najwspanialszej kasty ludzi”, itp., itd. W tej ostatniej natomiast przechowało się wielu wybitnych zbrodniarzy sądowych, którzy bez wątpienia mogliby być podręcznikowym przykładem postępowania na przykład dla studentów prawa w Korei Północnej. Wszak wszyscy wywodzą się od Marksa!

Natomiast regularnie prowadzone badania przez Żydowski Instytut Historyczny pokazuje nam, jak to masowo podczas II wojny światowej Polacy zajmowali się osławionym szmalcownictwem, podnosi się cyklicznie temat pogromu kieleckiego, który był jawnie dokonaną prowokacją, a którego nikt jeszcze z pozycji katedr nie ośmielił się zbadać. Gross i jego „Sąsiedzi” są już klasykiem gatunku, „polskie obozy koncentracyjne” stanowią natomiast narzędzie niemieckiej polityki historycznej wybielania nazistów (Niemców podobno wśród nich był niewielki odsetek), która co ciekawe jest podobno jednym z zadań operacyjnych ichniejszego wywiadu.

Konkludując zatem ten tropicielski wywód, można zadać humorystyczne pytanie: kto za tym wszystkim stoi? I daj Boże więcej takich pytań w tzw. debacie publicznej, jak to zadane przez panią redaktor Ogórek.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY