1 sierpnia, podczas Marszu Powstania Warszawskiego, z dużą pompą ruszyła akcja RozliczaMy Niemców. Była to ogłoszona przez Roberta Bąkiewicza akcja zbiórki podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, którego celem miał być zapis w prawie, aby premier „corocznie 1 września informował Sejm i Senat o działaniach podjętych przez radę ministrów w celu rozliczenia strat wojennych zadanych państwu polskiemu i jego obywatelom w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w toku II wojny światowej, w latach 1939-1945”.
Jak poinformowała “Rzeczpospolita” Bąkiewicz nie zebrał 100 tysięcy podpisów wymaganych przy tego typu obywatelskich inicjatywach ustawodawczych. Termin na zebranie tych podpisów minął tydzień temu.
Wydaje się jednak, że cała akcja RozliczaMy Niemców miała tak naprawdę inny cel. Była jedynie elementem kampanii wyborczej. Miała pomóc Bąkiewiczowi zdobyć mandat poselski.
Przypomnijmy, że Bąkiewicz ostatecznie wystartował do Sejmu z list Prawa i Sprawiedliwości z okręgu radomskiego. Posłem nie został, pomimo tego, że miał dobre, bo ostatnie miejsce na liście.
Dlaczego Bąkiewicz musiał ponieść porażkę nie tylko wyborczą, ale również jeżeli chodzi o zbiórkę podpisów? Robert Bąkiewicz już od dawna nie dysponuje żadnymi strukturami, żadnymi ludźmi. Nie ma żadnego zaplecza złożonego z działaczy. Nie stoi za nim żaden ruch społeczny, a organizacje takie jak Roty czy Straż Narodowa to organizacje-wydmuszki, które służyły Bąkiewiczowi jedynie do pozyskiwania dotacji. Do pewnego momentu Bąkiewicz mógł udawać przed PiS czy swoją obecną partią Suwerenna Polska, że ma jednak większe zaplecze. Że dysponujemy odpowiednim zapleczem nie tylko materialnym, ale przede wszystkim ma za sobą ludzi. Ten mit Bąkiewicza stojącego na czele dużych i sprawnych organizacji właśnie ostatecznie został rozwiany wraz z porażką akcji RozliczaMy Niemców.
Źródło: RP.pl