Współczesna opinia publiczna często unika pozornie skomplikowanych pytań, na które można udzielić oczywistych odpowiedzi. Taka sytuacja ma miejsce w przypadku zestawienia dwóch największych totalitaryzmów XX wieku – komunizmu i nazizmu.
Nie można porównywać?
W oczach szeroko pojętej lewicy każda chęć porównania ze sobą komunizmu i narodowego socjalizmu jest uznawana za herezję, a wręcz zbrodnię. W końcu komunizm to piękna idea emancypacji ludzkości i stworzenia nowego wspaniałego świata, pozbawionego krzywd i wyzysku. Wszelkie próby wprowadzenia tego systemu co prawda zakończyły się porażką, a „przy okazji” dziesiątkami milionów ofiar, jednak rzekomo nie można za to obwiniać samej wizji, która pozostaje szlachetna. Wszystko za sprawą tzw. błędów i wypaczeń, względnie okresu „stalinizmu”, czyli na dobrą sprawę triumfu nacjonalizmu i faszyzmu.
Narodowy socjalizm, nadzwyczaj chętnie określany mianem nazizmu lub hitleryzmu, według mainstreamowej narracji to ruch prawicowy, a nawet tzw. skrajna prawica. Jak twierdzą niektórzy badacze, czerpiący z marksistowskich analiz socjoekonomicznych, faszyzm (a więc i w domyśle nazizm) był niczym więcej jak najwyższym stadium rozwoju kapitalizmu. Już w latach 20. XX wieku kominternowscy propagandyści uznali, że państwo kapitalistyczne w obliczu zagrożenia wybuchem rewolucji przemienia się w państwo totalitarne, a więc właśnie faszystowskie.
Ja chciałbym natomiast w tym felietonie pokazać Państwu, że wbrew pozorom obie te ideologie dążyły do tego samego systemu, chociaż poruszały się innymi ścieżkami. Otóż do socjalizmu można dojść zarówno drogą międzynarodowej rewolucji, jak i poprzez emancypację jednego narodu lub – jak pokazuje ten konkretny przypadek – jednej rasy.
A jednak spróbujmy!
Kilka dni temu podczas przeglądania książek w Empiku natrafiłem na monumentalną pracę „Historia komunizmu na świecie”. Dzieło francuskiego dziennikarza Thierry’ego Woltona liczy ponad 1200 stron, a jest to zaledwie 1 z 3 tomów stanowiących kompletną syntezę dziejów światowego komunizmu. W części zawierającej podtytuł „Kaci” zajrzałem do rozdziału 7 „Czerwoni i brunatni” w poszukiwaniu spostrzeżeń autora odnośnie poruszanej przeze mnie problematyki. Nie zawiodłem się.
Najpierw spójrzmy na s. 359, gdzie znajdziemy w miarę zwięzłe przedstawienie wspólnych cech obu tych – mówiąc wprost – lewicowych ideologii:
„Początkowo nazizm jest ruchem robotników, chłopów, drobnej burżuazji, wyrzutków kapitalizmu. […] Wypracowany w 1920 roku program NSDAP jest wyraźnie lewicowy, głosi upaństwowienie wielkich przedsiębiorstw, udział robotników w zyskach firm, korzystne emerytury… Takie żądania wysuwali wówczas także socjaliści. […] Nienawiść w stosunku do liberalnej demokracji i jej wartości: wolności, indywidualności, różnorodności – to wspólna cecha nazizmu i komunizmu. Ma ona źródło w łączącym obie ideologie wstręcie do burżuazji: ta klasa niosąca społeczeństwom nowoczesność była kozłem ofiarnym, na którego zrzucali całe zło świata Hitler, a wcześniej Lenin”.
Wolton zauważa również podobieństwa, jeśli chodzi o deklaracje, a właściwie postulowaną wizję świata, którą mami się wyznawców, a także warstwę językową:
„W nazizmie dostrzeżemy wiele obietnic komunizmu – albo vice versa. Hitler liczy na to, że stworzy solidarną i braterską wspólnotę narodową – przypomina ona społeczeństwo bezklasowego marksizmu-leninizmu. […] Język nazistów do złudzenia przypomina ten, którego używa Międzynarodówka Komunistyczna”.
Jak twierdzi badacz, a jest to bardzo istotna konstatacja, wspólną matrycą komunizmu i nazizmu jest… socjalizm. Co istotne, sam tytuł podrozdziału, z którego zaczerpnąłem powyższe cytaty, brzmi „Socjalistyczna matryca”.
Naziści lepsi niż socjaldemokraci?
A na koniec ciekawostka. Nieco wcześniej, bo na s. 351, Wolton opisuje lata 20. i 30. XX wieku, gdy naziści i Komunistyczna Partia Niemiec (KPD) współpracowały przy niszczeniu SPD, czyli umiarkowanych socjalistów. Jak się okazuje, parlamentarna socjaldemokracja, która w tamtym czasie nie dążyła do zniszczenia kapitalizmu, a do jego zreformowania, w oczach komunistów jawiła się jako większe zagrożenie niż nazizm:
„Poza tym w okresie tego rzeczywistego sojuszu wielu działaczy będzie przechodziło z obozu czerwonych do brunatnych i odwrotnie. KPD i NSDAP mają ten sam elektorat, obie są partiami rewolucyjnymi, których racja bytu oraz energia tkwią w odrzuceniu modelu kapitalistycznego i demokratycznego”.
Co najbardziej szokujące w ustaleniach autora, nienawiść komunistów do umiarkowanych kuzynów, de facto wyniosła Hitlera do władzy:
„Osłabiając socjaldemokratów, komuniści działają wyraźnie na korzyść nazistów. Czerwono-brunatne walcowanie w końcu przynosi owoce. W ciągu czterech lat, od 1928 do 1932 roku, socjaldemokraci tracą jedną trzecią wyborców w różnych wyborach, podczas gdy poparcie dla nazistów wzrasta z 2,6 do aż 33,1 procent i stają się oni pierwszym ugrupowaniem w kraju, a komuniści poprawiają swój wynik z 10,6 do 16,9 procent”.
Jak widzimy, skoro komuniści i naziści potrafili zawiązać sojusz wymierzony w socjalistyczny mainstream, najwyraźniej musiał połączyć ich wspólny cel – dążenie do urzeczywistnienia prawdziwego socjalizmu. Międzynarodowego czy narodowego… to już kwestia detali.
Jakub Zgierski