Utopista, niegroźny marzyciel, co najwyżej filozof wybiegający w swoich przemyśleniach zbyt daleko – taki obraz twórcy marksizmu dominuje w mainstreamowej narracji. Czy Karol Marks rzeczywiście siedział tylko w bibliotekach?
Karol Marks i kasa na karabiny
Do napisania tego felietonu zainspirowała mnie obszerna książka amerykańskiego ekonomisty Marka Skousena „Narodziny współczesnej ekonomii. Żywoty i idee wielkich myślicieli” (Fijorr Publishing, Warszawa 2012). Na łamach swojej pracy autor przedstawił bogatą historię rozwoju europejskiej myśli ekonomicznej, opisując żywoty i koncepcje wielu teoretyków, choćby Adama Smitha, Carla Mengera czy Johna Maynarda Keynesa. Podróż w meandry znanych szkół ekonomicznych była bardzo ciekawa, zwłaszcza że Skousen w każdym rozdziale podzielił się z czytelnikami garścią ciekawostek i mało znanych faktów.
W części poświęconej Karolowi Marksowi i Fryderykowi Engelsowi możemy przeczytać o bardzo niepoprawnych wątkach, o których współcześni przedstawiciele lewicy woleliby raczej nie mówić. Znajdujemy tam m.in. przebieg Wiosny Ludów, czyli serii ludowych zrywów rewolucyjnych w latach 1848-1849. Objęły swoim zasięgiem niemal całą Europę, głównie kraje niemieckie, Francję czy Włochy. W różnych państwach podłoże wydarzeń było nieco inne, choćby na Węgrzech powstanie miało na celu wywalczenie niezależności od Austrii.
Zobacz także: W marcu Tydzień Modlitw o Ochronę Życia
Na 200 s. Skousen wskazał, na co zdecydował się Marks, przebywając w tym czasie w Brukseli. Otóż… postanowił uzbroić rewolucjonistów w broń, i to bynajmniej nie w pokojowym celu. Oddajmy głos autorowi:
„Duch czasu porwały obrazy rewolucji francuskiej sprzed pół wieku. Bunty zostały jednak szybko stłumione, a belgijska policja aresztowała Marksa za wydanie około 6 tys. złotych franków oddziedziczonych po ojcu na uzbrojenie belgijskich robotników w karabiny”.
6 tysięcy złotych franków – oczywiście ze spadku, bo sam nie zarobił – przeznaczył na zakup broni dla proletariatu. Czyżby chodziło o zbrojny przewrót i obalenie systemu przemocą? Trochę kłóci się to z wizją o mędrkującym dziadku z brodą, który coś tam bajdurzy o społeczeństwie bezklasowym.
Wzmianka o tym fakcie znajduje się w I tomie serii „The Karl Marx Library” wydawanej w latach 1971-1977 przez marksistowskiego historyka i biografa Saula K. Padovera, wykładowcę nowojorskiej The New School (matecznik amerykańskich neomarksistów). Nie ma więc powodu, aby nie wierzyć w wiarygodność tej historii.
Czy wiesz, że…
Zakłamany obraz Marksa burzą inne rewelacje podawane przez pisarza. Poniżej zamieszczam wypisy z dwóch ciekawych wątków. Zapraszam do lektury.
Gra na giełdzie, czyli pieniążki nie śmierdzą: „Marks zaczął nagle prowadzić życie mieszczańskiego dżentelmena, nosząc frak, cylinder i monokl. Marksowie zaczęli wydawać przyjęcia i bale, a nawet podróżować do kurortów nad morzem. Co więcej, Marks zaczął grać na giełdzie. Spekulował na akcjach spółek amerykańskich i angielskich, zarabiając na inwestycjach giełdowych tyle, że w 1864 roku napisał do Engelsa: »Nadeszły takie czasy, że spryt i niewielka ilość pieniędzy pozwalają odnieść sukces na giełdzie w Londynie«”.
Jak przekonuje Skousen, Marks klepał przysłowiową biedę tylko w okresie 1848-1863, i to głównie z powodu lenistwa czy braku chęci do pracy. Pomimo posiadania doktoratu z filozofii („Różnice między demokrytejską a epikurejską filozofią przyrody”) nie zajmował się pożytecznymi zajęciami. Sytuacja wyglądała zgoła inaczej w ostatnich dwudziestu latach życia, gdy pożyczał, dziedziczył i wydawał ogromne sumy pieniędzy. Spory udział miał w tym jego przyjaciel Fryderyk Engels skłonny do spłacania długów czy dawania jałmużny.
Rasizm, antysemityzm i badanie czaszek: „Wilhelm Liebknecht, jeden z uczniów Marksa, napisał, że kiedy po raz pierwszy spotkał swego lidera pod Londynem na letnim pikniku dla robotników komunistów, Marks »zaczął natychmiast poddawać mnie krytycznemu badaniu, spojrzał mi prosto w oczy i dość dokładnie przyglądał się mojej głowie» (…) Nie wszyscy przeszli egzamin czaszki. Ferdynand Lassalle, niemiecki socjaldemokrata i organizator związkowy, został bardzo gwałtownie zaatakowany przez Marksa, który nazwał go »żydowskim Negrem» i »tłustym Żydem» (…) Wydaje się, że Marks był wielbicielem frenologii, pseudonauki polegającej na badaniu czaszki człowieka w celu określenia jego charakteru (…)”.
Jak widać, można uznać Marksa za przykład osoby cierpiącej na „autoantysemityzm”. Otóż często krytykował Żydów i wyzywał swoich politycznych konkurentów, używając przy tym niewybrednych epitetów, chociaż sam pochodził z żydowskiej rodziny. Ponadto przeszkadzali mu – mówiąc nowoczesnym językiem – kolorowi ludzie. Przykładowo swojego zięcia Paula Lafargue’a, który urodził się na Kubie, określał mianem czar… Wiadomo – brzydka wersja słowa „Murzyn”.
O których faktach z życia Karola Marksa nie wiedzieliście? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach.
Jakub Zgierski