[OPINIA] Oleśnicki: Ostatni Muszkieter | cz. 3

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Przedstawiamy ostatnią część artykułu Zbigniewa Oleśnickiego. Eric Zemmour to postać nieznana poza Francją, jest jednym z najbardziej wyrazistych przedstawicieli ideowej prawicy na Zachodzie.

Część 1 —> KLIK

Zemmour swoją Melancholię rozpoczyna mocnym zdaniem “Francja nie jest w Europie, Francja jest Europą”. Pisarz uważa swój kraj za łączący w sobie kluczowe cechy pozostałych wielkich narodów kontynentu, a w związku z tym w naturalny sposób pretendujący do przewodnictwa na nim. Za akt założycielski Francji uważa podbój Galii przez Juliusza Cezara. Drwi z identyfikowania się z „małą wioską stawiającą opór Rzymianom” z Asteriksa. Przeciwnie – dla Zemmoura Francja jest dziedzicem Imperium Rzymskiego, którego dziejową misją była zawsze jego odbudowa i „nadanie Europie nowego pokoju rzymskiego” – czyli po prostu narzucenia francuskiej hegemonii politycznej i kulturowej. Dla pisarza byłby to naturalny porządek rzeczy, korzystny dla wszystkich. Właściwą część Przeznaczenia rozpoczyna z kolei od omówienia postaci Chlodwiga, który chrzcząc się i czyniąc z Francji „pierwszą córę Kościoła” dodał do tej tożsamości i misji chrześcijaństwo. W ten sposób stworzył bazową tożsamość Francuzów, „narodu, w którego żyłach płynie Ewangelia”, wzmacniając jednocześnie dążenie do uniwersalizmu. Uznanie eseisty uzyskuje też oczywiście Karol Wielki, mocno ubolewa natomiast nad traktatem z Verdun.

Zemmour jasno deklaruje, że gdyby Francja dziś była silniejsza, to nie byłby żadnym obrońcą państwa narodowego, tylko chciał podporządkowywania sobie innych narodów przez francuską potęgę. Otwarcie mówi o tym, jak bardzo związany jest od dzieciństwa z francuskim imperium, które próbował zbudować Napoleon I – „Ten epicki spektakl stał się moją osobistą, intymną historią. Płakałem nad porażką Wielkiej Armii jak nad śmiercią matki, nad wygnaniem Cesarza jak nad najwyższym poniżeniem ojca”. To właśnie wtedy miała miejsce ostatnia mające szanse powodzenie próba nadania Europie pokoju rzymskiego przez Paryż. Zemmour przypomina, że Victor Hugo mówiący słynne zdanie o „Stanach Zjednoczonych Europy” myślał o Europie kierowanej z Paryża, z francuskim jako lingua franca. Pod tym kątem w końcu przebudowę stolicy – „nowego Rzymu” – zlecił baronowi Haussmannowi Napoleon III. Ostatnie podrygi francuskiego imperializmu to drugi z bohaterów Zemmoura, czyli generał de Gaulle, który chciał dokonać za pomocą struktur europejskich podporządkować Francji Europę Zachodnią, korzystając z podziału Niemiec, utrzymując dystans zarówno wobec USA jak ZSRR oraz wetując przystąpienie do Wspólnoty Wielkiej Brytanii jako czynnika wrogiego i rozsadzającego ją od środka. Dzisiejsza UE, wielokrotnie bardziej poszerzona, zdominowana przez Niemcy i zarządzana przez zideologizowanych technokratów jest oczywiście bardzo daleka od ambitnych, ale ograniczonych planów de Gaulle’a, co Zemmour podkreśla zawsze, gdy któryś z euroentuzjastów przywołuje imię Generała jako jednego z „twórców Zjednoczonej Europy”. Sam nie ukrywa, że miasta kiedyś podległe Paryżowi, takie jak Moguncja, Koblencja, Mediolan czy Turyn są dla niego „równie francuskie” co te obecnie znajdujące się w administracyjnych granicach państwa. Szczególnie boleje nad istnieniem Belgii i wyraża nadzieję, że kiedyś francuskojęzyczna Walonia „powróci do macierzy”.

Rzeczą która łączy obu jego bohaterów, de Gaulle’a i Napoleona I, oprócz aideologicznego dążenia do wielkości Francji jest oczywiście konflikt z siłami anglosaskimi, chcącymi własnej politycznej i finansowej dominacji. Zemmour pisze: „Obaj odbudowali prestiż francuskiej potęgi po porażkach, które wydawały się definitywnymi (wojna siedmioletnia w 1763 i wojna 1940) oraz ruinie państwa i finansów publicznych, które oceniano jako nienaprawialne (Dyrektoriat i IV Republika). Nienawidzili zadłużenia jak grzechu. Zostali ogłoszeni wrogami publicznymi przez francuską finansjerę i City, które nie mogły się bogacić na ich plecach. Obaj zostali potem pokonani przez Pieniądz. Obaj próbowali narzucić Europie dominację Francji i wierzyli, że im się udało, nawet jeśli, jak przyznawał sam de Gaulle, ten drugi nie dysponował takimi samymi środkami. Nigdy nie przestali wierzyć, że Anglia jest jedynym dziedzicznym [wiecznym] wrogiem Francji. Byli więc zdemonizowani przez prasę anglosaską”.

Zemmour przy każdej okazji demonstracyjnie podkreśla, że francuscy Żydzi, tacy jak on, również powinni dokonać jasnego wyboru zostać Francuzami. „Nie da się jednocześnie nie oczekiwać od Żydów asymilacji i oczekiwać jej od innych”. Jest nawet w stanie powiedzieć w telewizji, że jeśli jakiś Żyd nie czuje się Francuzem, to byłoby lepiej, gdyby wyjechał do Izraela. Przywołuje cytat z Raymonda Arona: „Jestem tym, co nazywa się zasymilowanym Żydem. Jako dziecko, płakałem nad nieszczęściami Francji pod Waterloo i nad Sedanem, nie słuchając o zniszczeniu Świątyni. Żadna inna flaga oprócz trójkolorowej, żaden inny hymn oprócz Marsylianki nie powodowały nigdy wilgoci moich oczu”. Z zachwytem przywołuje anegdotkę o reprezentantach społeczności żydowskiej ze Strabsurga, którzy w 1953 z dystansem przyjęli ambasadora Izraela. „Rozumie pan, jesteśmy obywateli francuskimi, a pan ambasadorem obcego państwa”. Imponuje mu też francuski pisarz pochodzenia żydowskiego Romain Gary, który zapytany o Izrael odpowiedział dziennikarzowi „Interesujące! Ale moje ulubione obce państwo to Włochy”. Ten sentyment do dziś występuje we Francji. Gdy w 2015 po zabiciu przez muzułmanina czterech Żydów w koszernym supermarkecie w Paryżu Izraela Benjamin Netanjahu wystąpił w paryskiej Wielkiej Synagodze, kończąc przemówienie wezwaniem zebranych, by „dołączyli do swoich żydowskich braci w ziemi Izraela”, odpowiedziano mu demonstracyjnym odśpiewaniem Marsylianki. Z drugiej strony wymowna była scena z głośnej Uległości Houellebecqa, w której żydowska przyjaciółka głównego bohatera wyjeżdżała wraz z rodziną do Izraela, by uciec od muzułmańskiego zagrożenia we Francji, a on sam zdawał sobie sprawę, że „ja nie mam swojego Izraela, do którego mógłbym wyjechać, jeśli stracę tę ziemię”. Tak jak Zemmour wielokrotnie mówił – „Francuzi których przodkowie żyli tu tysiąc lat temu, mają prawo oczekiwać, że za kolejne tysiąc lat ta ziemia będzie dalej należeć do ich potomków”. Eseista przekonuje, że samobójczy dla francuskich Żydów jest narzucany im przez lewicowe elity żydowskie pomysł „sojuszu ofiar” z imigrantami, którzy najczęściej pochodzą przecież z państw muzułmańskich. Krytykuje też sprowadzanie II wojny światowej do Holocaustu, świadomy, że służy to ideologicznemu uzasadnieniu liberalnej demokracji jako chroniącej „ofiary” w wielkiej walce z „prześladowcami” oraz budowaniu poczucia winy i nienawiści wobec samego siebie wśród Francuzów. Dziś bowiem zastępczymi Żydami stają się wszystkie te „wyzyskiwane mniejszości” – imigranci, LGBT, kobiety – tak jak każdy sprzeciw wobec postępu grozi byciem oskarżonym o udział w zastępczym Holocauście.

O nielegalnych imigrantach, organizujących protesty przeciwko deportacjom, żądających „bo wina białego człowieka” prawa pobytu i wspieranych obficie przez media pod eufemizmami w rodzaju „nieudokumentowani” (po francusku dosłownie „bezpapierowcy”) pod hasłami w rodzaju „żaden człowiek nie jest nielegalny” Zemmour pisze:

„Dla wszystkich tych pięknych aktorek, które pozowały u ich boku, dla komitetu Papiery dla Wszystkich, który zablokował ciężarówkę odjeżdżającą z sądu, dla sędziów, którzy śledzili błędy proceduralne policji, dla wszystkich kapitanów, którzy odmawiali przyjmowania „bezpapierowców” na pokład swoich samolotów, dla wszystkich aktywistów, którzy znajdowali im mieszkania, karmili ich i zapewniali im porady prawne, by nie byli deportowani, dla wszystkich inspektorów pracy, którzy odmawiali z wyższością kontrolowania ich pracodawców, dla wszystkich licealistów, którzy protestowali przeciw wydaleniu ich „kolegów z klasy”, „bezpapierowiec” staje się nieoczekiwaną szansą, idealnym «Żydem», który pozwala się ubrać w prestiżowy strój «Sprawiedliwego», bez ryzyka dostania się pod kule SS czy milicji. Wszystkim Francuzom, którzy nie mogli, nie umieli, nie chcieli, nie odważyli się, nie pragnęli ratować Żydów w 1942, Historia, dobra dziewczyna, dała drugą szansę.”

Publicysta uważa, że Francja ma skłonność do uniwersalizmu wynikłą z przejęcia tradycji rzymskich i katolicyzmu, ale dziś jest ona niebezpieczna, samobójcza. Bardzo ciekawa była telewizyjna dyskusja Zemmoura z filozofem Alainem Finkielkrautem. Pisarz przypominał, że w momencie rewolucji Francja była „Chinami Europy”, miała ludność liczniejszą nawet niż Rosja, nie mówiąc o nieprzyjaciołach zza kanału La Manche – Wielka Brytania liczyła wówczas 8 milionów mieszkańców wobec 28 milionów Francuzów. Gdy kilkadziesiąt lat później rozpoczynał się podbój Algierii, jej mieszkańców były tylko 2 miliony. Finkielkraut zarzucił Zemmourowi, że kocha Francję za jej przeszłą potęgę, podczas gdy właśnie to co piękne, kruche i o czym wiemy, że nie jest wieczne, jest warte dbania i zachowania. Zemmour odparł na to, że podziela miłość do tego, co we Francji i jej dziedzictwie piękne, ale „bez siły Francji nie ma Francji”. I znów cytat z de Gaulle’a – „musimy na nowo stać się czymś wielkim”.

Jednym z powodów, dla których zdaniem Zemmoura „Francji grozi dziś śmierć” jest rewolucja 1968, która stworzyła „społeczeństwo konsumpcji, spetryfikowane przez kulturę amerykańską i narodową nienawiść do samego siebie”. Postępom tej rewolucji poświęcił całą książkę Francuskie samobójstwo, będącą jej kalendarium aż po dzień dzisiejszy – kolejne zmiany polityczne, takie jak legalizacja aborcji czy prawne osłabienie pozycji ojca rodziny, ale przede wszystkim kulturowe, popularyzacja indywidualistycznego, konsumpcyjnego, hedonistycznego stylu życia poprzez kolejne wzorce wulgarnej popkultury importowanej z Ameryki – „przebojowe” seriale, piosenki, skandale. „Indywidualne zaspokojenie stało się ważniejsze niż rodzina” – stwierdza z przerażeniem. „Maurras pisał o czterdziestu królach, którzy stworzyli Francję. Tu mamy czterdzieści lat, które zniszczyło Francję”. „Rok po roku, wydarzenie po wydarzeniu, prezydent po prezydencie, ustawa po ustawie, wybory po wyborach, intelektualista po intelektualiście, medium po medium, reforma szkolnictwa po reformie szkolnictwa, traktat po traktacie, właściciel po właścicielu, książka po książce, piosenka po piosence, film po filmie, mecz po meczu. Totalna historia radosnej dekonstrukcji, uczonej i nieustępliwej wobec najmniejszych trybików, które tworzyły Francję. To historia absolutnego wywłaszczenia, bezprecedensowej dezintegracji”. Jest to oczywiście dla Zemmoura konsekwencja przyjęcia amerykańskiego stylu życia.

„W swojej słynnej książce Ani Marks ani Jezus Jean-François Revel miał znakomitą intuicję, że rewolucja nie przyjdzie z Moskwy, Hawany, Pekinu, ani nawet z Paryża, ale z San Francisco. Rewolucja będzie liberalna albo nie będzie jej wcale. Rewolucja będzie kolejny raz amerykańska, nawet jeśli, jak w XVIII-tym wieku, rewolucja francuska skupi na sobie wzrok całego świata. Revel widzi w Woodstocku rewolucję jednostek, a w ruchach czarnych, feministek i gejów rewolucję mniejszości. Rozumie, że spojenie ich obu stworzyło, na amerykańskich uniwersytetach lat 60., tę poprawność polityczną, która zmiotła społeczeństwo tradycyjne. Ani Marks – we Francji, rewolucjoniści maja 1968 używają języka marksistowskiego by urodzić rewolucję kapitalistyczną. Ani Jezus – praktyczne wymarcie praktyki kultu katolickiego urodzi postchrystianizm, rodzaj chrześcijańskiego millenaryzmu bez dogmatu (słynne «idee chrześcijańskie, które stały się szalone» Chestertona) żeniącego się z uniwersalizmem, który skręca do odrzucenia istnienia granic i miłości innego poprowadzonej aż do nienawiści samego siebie”.

Maj 1968 pisarz nazywa „zemstą oligarchów na ludzie, internacjonalizmu nad narodami, nowych feudałów na państwie, żyrondystów na jakobinach, sędziów na prawie, pierwiastka kobiecego nad męskim”. Niszczy się „fundamenty wszystkich tradycyjnych struktur – rodzinę, naród, pracę, państwo, szkołę. Mentalny świat naszych współczesnych staje się polem ruin”. A potem „gdy nadchodzi pora, Rynek pochwyci bez trudności tych ludzi wykorzenionych i pozbawionych kultury, żeby przerobić ich na zwykłych konsumentów. Ludzie biznesu będą umieli wykorzystać internacjonalizm swoich najbardziej zawziętych wrogów [marksistów] by narzucić niepodzielną dominację kapitalizmu bez granic”. „Liberalni antykomuniści stapiają się z marksistami w walce z rodziną”. Dla Zemmoura liberalizm gospodarczy prowadzi do liberalizmu politycznego, a owocem obu jest permisywizm i relatywizm. Tymczasem, jak mówił w debacie z minister Schiappą, „dyskryminować to znaczy wybierać, a wybieranie jest rzeczą naturalną dla człowieka. Ideologia egalitaryzmu próbuje zrównać wszelkie różnice jako niesprawiedliwe nierówności, które należy wyeliminować”. „Wybór dobra wobec zła to też dyskryminacja”.

Choć sam Żyd, Zemmour broni polityki państwa Vichy, które dokonywało kalkulacji i wysyłało na śmierć Żydów imigrantów zostawiając francuskich, zintegrowanych (ocaliło przed Niemcami ponad 90% z nich). Ostro krytykuje funkcjonującego w głównym nurcie jako główny autorytet od antyżydowskich zbrodni Vichy historyka Roberta Paxtona, “dla którego Vichy to zło absolutne”, nazywając go “bardzo amerykańskim”, a w Samobójstwie podrozdział mu poświęcony tytułuje “Robert Paxton, nasz dobry pan”. Znów – dla Zemmoura podstawową wartością jest afirmacja własnej tożsamości, a wobec tego w sytuacji kryzysowej dbanie o przetrwanie swojej wspólnoty. Ubolewa nad okrucieństwem takiej polityki, ale uważa ją za odpowiednią w takiej sytuacji. Obrona reżimu Vichy rozciąga się również na postacie takich jak Maurras – zajadły przeciwnik Niemiec, pod okupacją zdecydowanie wspierający marszałka Pétaina. Zemmour uważa, że właściwą była i jest obrona francuskiej suwerenności zarówno przed Niemcami jak i przed Wielką Brytanią. Hitlera trzeba było zdaniem publicysty zaatakować po remilitaryzacji Nadrenii, kiedy był jeszcze dużo słabszy, zanim przygotował się do wojny. „Ale Anglia nam tego zabroniła, nasi słynni sojusznicy”. „Polityka zagraniczna którą w 1895 Maurras określa jako najlepszą dla Francji to dokładnie ta polityka, którą prowadził w latach 60. generał de Gaulle”.

Zemmour jest zaprzysięgłym przeciwnikiem “budowania demokracji” i amerykańskiego interwencjonizmu. Sprzeciw wobec wojny w Iraku jest jedną z niewielu rzeczy, za którą gotów jest chwalić Chiraca, a ponowne wejście do struktur wojskowych NATO za prezydentury Sarkozy’ego opisuje z nieskrywaną pogardą jako kolejny akt zdrady dziedzictwa Generała oraz francuskiej suwerenności przez centroprawicę, a także świadectwo intelektualnego ograniczenia stale zapatrzonych w Amerykę elit decyzyjnych. Sojusz Północnoatlantycki uważa dziś za całkowicie zbędne Paryżowi narzędzie dominacji Waszyngtonu. Politykę zagraniczną Francji w świecie wielobiegunowym najchętniej oparłby na osi Paryż-Berlin-Moskwa. Zemmour myśli kategoriami współpracy ośrodków kontynentalnych przeciwko dominacji panów morza, Anglosasów. Wykazuje też wyraźną sympatię dla Rosji ze względu na jej podobny status „byłego imperium” i samego Putina, ale raczej nie przekracza ona poziomu przeciętnej francuskiej rusofilii. Za stałe zagrożenie dla suwerenności Francji uważa silną współpracę amerykańsko-niemiecką, o której wiele pisał zwłaszcza za czasów dobrze dogadujących się ze sobą prezydenta Obamy i kanclerz Merkel. Zdaniem Zemmoura już interwencja prezydenta Wilsona w czasie I wojny światowej tylko odwróciła uwagę od prawdziwych zwycięzców konfliktu, za których (jak nietrudno zgadnąć) uważa żołnierzy francuskich. Jej celem miało być zaś dopilnowanie, by Paryż nie doprowadził do nadmiernego osłabienia Berlina. „Ideologia praw człowieka” świetnie zaś współgra z amerykańskim imperializmem politycznym.

„W 1870 Amerykanie radowali się z porażki Napoleona III, którego właśnie pozbyli się ze swojego meksykańskiego podwórka. Pod koniec I wojny światowej zabronili Fochowi i Pétainowi zwycięskiego wejścia do Berlina. Niemcy pozostają przekonani, że tak naprawdę nie przegrali wojny. W latach 20. Amerykanie wspierają finansowo, medialnie i dyplomatycznie «biedną» republikę weimarską zaatakowaną i zajętą przez «złych» francuskich podżegaczy wojennych. To wsparcie, przede wszystkim finansowe, trwa jeszcze za Hitlera. Po 1945, Francuzi i Anglicy przekonywali Amerykanów, by zmienić Niemcy w kraj rolniczy. Ale oni wolą iść naprzód. Sowieckie zagrożenie ucisza opornych. W 1963, gdy Kennedy wygłasza słynne Ich bin ein Berliner, nie mówi tego, by bronić Berlina przed Rosjanami, ale by zatopić uprzywilejowany sojusz «dwóch staruszków», Adenauera i de Gaulle’a. A w 1990, podczas gdy Margaret Thatcher grozi Kohlowi wojną, to Amerykanin Bush daje błogosławieństwo zjednoczeniu Niemiec. Francja wyrzekła się walki. Francja Sarkozy’ego próbowała zostać uznana przez amerykańskiego nauczyciela za najlepszego ucznia w natowskiej klasie. Pragnienie zakrawające na kpinę, którego Hollande [pisane w 2016] nawet nie ma”.

Przekonanie Zemmoura o tym, że największym dobrem w polityce jest potęga własnego kraju, dobrze wyraża pochwała, którą kiedyś wygłosił pod adresem prezydenta Putina. Stwierdził, że szanuje go za wyrażenie żalu z powodu upadku ZSRR. „Każdy rosyjski patriota żałuje momentu, w którym ich kraj był jedną z dwóch potęg światowych, tak jak każdy angielski patriota żałuje czasów imperium, a każdy patriota francuski żałuje czasów Ludwika XIV czy Napoleona”. Ideologia państwowa jest kwestią drugorzędną, tak jak i ustrój – Zemmour otwarcie deklaruje np., że jest przywiązany do Francji, nie do Republiki. Putina chwalił też za chęć zachowania tożsamości własnego kraju wobec napierającej globalizacji oraz amerykańskiej dominacji kulturowej i politycznej. Zemmour prawo międzynarodowe uważa za koncept iluzoryczny, a zajęcie Krymu nie różni się dla niego niczym od odebrania Kosowa Serbii. Pisze, że Putin „jest człowiekiem XIX wieku, który używa swojej armii, tak jak to robiono wtedy, podczas gdy Europejczycy to ludzie XXI wieku, którzy przysięgają tylko na gospodarkę i prawo”. Jest to też dla niego element „demonstrowania swojej siły, by lepiej ukryć swoje słabości”. „Putin jest w rzeczywistości panem narodu, który szuka samego siebie, między martwą sowiecką ideologią komunistyczną a rosyjską tożsamością narodową w trakcie rekonstrukcji, między carami, Cerkwią prawosławną i oligarchami właścicielami angielskich klubów piłkarskich. Jest kantorem zranionego nacjonalizmu, trochę w rodzaju francuskiego nacjonalizmu po upadku imperium napoleońskiego czy utraty Algierii”. Zemmour jednoznacznie odrzuca mieszanie moralności i „poziomu ludzkiego” z polityką międzynarodową, w której interesuje go tylko i wyłącznie interes Francji, a nie zbrodniczość rządu dowolnego państwa. To jeszcze jeden powód, dla którego z jego propolskich sympatii nie należy wyciągać nadmiernych oczekiwań politycznych.

Choć odrzuca rozmycie francuskiej suwerenności w jakiegokolwiek rodzaju “zachodnim sojuszu przeciw Chinom”, pozostaje też jednak wyraźnie sceptyczny wobec Państwa Środka, twierdząc że przedstawiciele francuskich elit politycznych jeżdżą dziś do Pekina “zafascynowani i ogłupieni” “tak jak kiedyś do Ameryki”, podczas gdy Chińczycy “okradają nas śmiejąc się”. Krytykując prezydenta Macrona za “mieszaninę naiwności i arogancji” przekonuje, że ogromnego deficytu handlowego z Chinami nie zmieni żadna liczba wizyt i zdjęć z przywódcami KPCh, a niezbędne jest wyrzeczenie się przyczyny tych strat i “spustoszenia francuskiego przemysłu” – “ideologii wolnego handlu” i “konsumenta jako króla rynku”. Wielkim błędem było jego zdaniem wpuszczenie Chin do Światowej Organizacji Handlu, któremu poświęca rozdział Samobójstwa (wydanego w 2014, a więc przed trwającą obecnie wojną handlową i wzmożeniem zainteresowania Chinami na Zachodzie). Nazywa tę decyzję “ukoronowaniem liberalnej polityki otwarcia na świat, rozpoczętej pod koniec lat 70.”, “inną wersją końca historii Amerykanina Fukuyamy – pokój, demokracja i wolny handel. Zachodnie elity wyobrażały sobie, że wejście Chin do WTO doprowadzi do postępu rynku, prawa i demokracji”, w swojej arogancji wierząc, że Chińczycy trwale zadowolą się produkcją “skarpetek i T-Shirtów”. Jest to dla niego przy okazji świadectwo “decydującego wpływu wielkiego biznesu i rosnącej korupcji amerykańskiej klasy politycznej”. We Francji równolegle wprowadzono euro, 35-godzinny tydzień pracy, zwiększano zadłużenie państwa i zachęcano ludzi do brania kredytów. “Rzeczywistość się zemściła, ale poczekała na swój moment”.

Zimny realizm Zemmoura jest spójny z jego poglądami na historię – podstawowym punktem odniesienia pozostaje zawsze interes Francji. Dlatego zdecydowanie chwali politykę kardynała Richelieu, na arenie międzynarodowej gotowego sprzymierzać się z państwami protestanckimi, a równolegle w polityce wewnętrznej tępiącego z ich strony skłonności autonomiczne (słynne oblężenie La Rochelle). “Żadnego państwa w państwie” – to hasło Zemmour demonstracyjnie odnosi wielokrotnie, jak było już wspomniane wyżej, również do własnej grupy pochodzenia, czyli Żydów. Nad XVII- i XVIII-wieczną skłonnością części francuskich elit do sojuszu z Austrią na bazie wspólnego katolicyzmu Zemmour ubolewa, tak jak nad każdym mieszaniem wartości i polityki międzynarodowej. Niechętnie pisze jednak o Franciszku I Walezjuszu, zawierającym sojusz z sułtanem Sulejmanem. Islam jest dla niego złem i zagrożeniem, które uniemożliwia pertraktację i rozbijanie jedności zachodniego świata. Króla nazywa oprócz tego „francuskim Kennedym”, a więc aroganckim kobieciarzem, który zmarnował swoje szanse.

Jeśli to, że jest Żydem, się gdzieś objawia, to być może w pryncypialnym stanowisku wobec muzułmanów. Dla Zemmoura „nie ma żadnej różnicy między islamem a islamizmem”, a Państwo Islamskie „po prostu traktuje dosłownie nakazy islamu”. Pisze też, że „islam i demokracja są nie do pogodzenia” (choć sam, jak wiadomo, nie jest zapalonym demokratą). Deklaruje, że muzułmanie „powinni wybrać między islamem a Francją”. Z silną niechęcią patrzy na wszelkie objawy politycznego islamu, nawet te wymierzone przede wszystkim w tak nielubiane przez niego USA lub budzące często pewną sympatię istotnej części antyestablishmentowej prawicy, jak teokratyczny Iran. Zemmour drwi z pacyfistycznej lewicy zafascynowanej Chomeinim, świadomy również tego, że ajatollah doszedł do władzy w znacznym stopniu na hasłach społecznej rewolucji. W żadnym razie nie znaczy to, że popierałby ewentualną amerykańską interwencję czy działania takie jak zabicie gen. Solejmaniego. Poglądy na ten temat wpisują się w całość obrazu świata Zemmoura. Tak jak Zachód jest rozdzierany konfliktem między pierwiastkiem anglosaskim a kontynentalnym, a cywilizacja zagrożona przez próbujące ją odgórnie zniszczyć liberalne elity, tak od dołu zżera ją islam i masowo napływający muzułmańscy imigranci. Pisarz otwarcie mówi o tym, że „islam jest w trakcie kolonizacji Europy”.

Nie zaskakuje więc, że kolejną postacią w panteonie Zemmoura jest rozpoczynający krucjaty papież Urban II, „o którym już nikt nie pamięta, że był Francuzem”. „Jego odległy następca, papież Franciszek, pokazuje się jako jego absolutna antyteza, otwierając ramiona podczas gdy jego poprzednik podnosił miecz, przyjmując rodziny muzułmańskie na europejską ziemię podczas gdy tamten wzywał do odparcia inwazji niewiernych”. Zemmour przy każdej okazji stwierdza, że islam jest niekompatybilny z Zachodem, podkreślając rolę, jaką odgrywa w tej religii siła i bezwzględność, wyprowadzone choćby z przykładu samego Mahometa, „doskonałego człowieka”. Warto jednak podkreślić, że choć niewierzący, zauważa wartość w nieodpowiadaniu muzułmanom pięknym za nadobne, w czym widzi zapewne również wyższość cywilizacji zachodniej. Pisze: „Krucjata nie wymaga nawracania mahometańskich wrogów siłą i nie uświęca śmierci niewiernych, ale podnosi wyzwolenie miejsc świętych. Wojna sprawiedliwa nie jest chrześcijańską wersją dżihadu. Jeśli papież mówi o konwersji, to o przede wszystkim o nawracaniu własnych żołnierzy, chrześcijańskich panów, często ludzi złych, którzy w walce i cierpieniach, czasem nawet śmierci, znajdą odkupiające oczyszczenie”. Przypomina słowa papieża Urbana, cytującego ewangelię: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech bierze krzyż swój”, na co zebrani w Clermont odpowiedzieli „Bóg tego chce”.

„Kto się nie łączy, dzieli się, kto nie atakuje, cofa się; kto już się nie cofa podbija. Kto już nie podbija, jest podbijany”. Zemmour pisze to w kontekście krucjat, ale tworząc świadomą paralelę – do tematu powraca w swoich książkach wielokrotnie. Jako centralny problem dnia dzisiejszego widzi brak afirmacji siebie samego i własnej tożsamości, na poziomie Europy, ale przede wszystkim tak drogiej mu Francji. „Gdy Państwo Islamskie dokonuje zamachów na francuskiej ziemi, jego propagandyści ogłaszają zemstę na krzyżowcach. Wywołuje to uśmiech na twarzach nas, zeświecczonych niedowiarków. Mylimy się. Ta odległa historia jest ciągle żywa na ziemi islamu, podczas gdy nasza współczesność, oparta na konsumpcji i samoobwinianiu wymazała wszystko z naszej pamięci. Zapomnieliśmy że Urban II był Francuzem, zapomnieliśmy, że Święty Ludwik IX był Francuzem”. Najczęściej w tym kontekście przywołuje cytat z Ciorana: „Dopóki naród zachowuje świadomość swojej wyższości, jest okrutny i poważany. Odkąd ją traci, staje się bardziej ludzki i przestaje liczyć”. Zdanie to znajdziemy w każdej z jego książek, w jego wystąpieniu na Konwencji Prawicy, a także w wielu jego wypowiedziach medialnych. Nic dziwnego, bo to jedno z centralnych przekonań jego światopoglądu. Zemmour uważa za coś naturalnego, słusznego i wartego obrony, że każdy naród uważa się za wyjątkowy, lepszy od innych. Tak silna afirmacja własnego istnienia i własnej tożsamości jest jego zdaniem koniecznym warunkiem przetrwania. Prawo narodu do przetrwania uzasadnia czasem użycie siły, czy wobec własnych obywateli, czy wobec zagrożenia zewnętrznego. Pisarz lekceważąco wypowiada się więc zawsze o postaciach słabych, nie umiejących wziąć na siebie odpowiedzialności, takich jak Ludwik XVI. Zemmour – choć zna język perfidnego Albionu i często powołuje się na pozycje w nim wydane – pisze po francusku i dla Francuzów. Jego książki nie są tłumaczone nawet na angielski (wątpliwe zresztą, by wielu Brytyjczyków lub Amerykanów znajdywało przyjemność w czytaniu, co ten autor sądzi na ich temat), ale bardzo wiele jego refleksji na temat własnego kraju można w istotnym stopniu zuniwersalizować, odnosząc je do całej Europy i Zachodu.

Islam Zemmour uważa za wiecznego wroga Francji i Europy – a więc zagrożenie tak wielkie, że uniemożliwiające normalne możliwości paktowania i prowadzenia pragmatycznej polityki międzynarodowej. Interes Francji jest zawsze na pierwszym miejscu, ale to konkretna Francja, z konkretną tożsamością, kulturą i historią – a ich zachowanie jest nie tyle priorytetem, co bezwzględnym warunkiem przetrwania Francji. Zemmour raz po raz cytuje swojego ulubionego de Gaulle’a: „To bardzo dobrze, że są Francuzi żółci, Francuzi czarni, Francuzi brązowi. To pokazuje, że Francja jest otwarta na wszystkie rasy i ma uniwersalne powołanie. Ale warunkiem jest, by oni pozostali niewielką mniejszością. W przeciwnym wypadku Francja nie byłaby Francją. Jesteśmy bądź co bądź przede wszystkim ludem europejskim rasy białej, kultury greckiej i łacińskiej i religii chrześcijańskiej”. Inna fraza Generała na ten sam temat: „Głoszący integrację mają mózg kolibra. Proszę spróbować dodać do siebie olej i ocet. Proszę wstrząsnąć butelką. Po chwili znów się rozdzielą. Francuzi są Francuzami, Arabowie są Arabami. Wierzycie, że francuskie ciało może przyjąć dziesięć milionów muzułmanów, których jutro będzie dwadzieścia milionów, a pojutrze czterdzieści? Możemy zintegrować jednostki; i znów – tylko pewną liczbę. Nie da się integrować całych ludów, z ich przeszłością, ich tradycjami, ich wspólnymi wspomnieniami bitew wygranych lub przegranych, ich bohaterami”. De Gaulle uzasadniał w ten sposób swoją decyzję o oddaniu Algierii, rzucając też do swojego wieloletniego współpracownika (a później biografa) słynny potem bon mot o tym, że nie chce, by miejscowość w której mieszkał stała się z Colombey-les-Deux-Églises (Colombey dwa kościoły) Colombey-les-Deux-Mosquées (Colombey dwa meczety).

O Algierii, z której pochodzili jego właśni rodzice, Zemmour sporo pisze w Melancholii, konstatując, że de Gaulle dokonał „likwidacji francuskiego imperium”, ale było to już „Imperium zastępcze. Wynagrodzenia. Pocieszenia. Z powodu upadku imperium napoleońskiego”. Zdaniem pisarza francuski projekt kolonizacji nie powiódł się, ponieważ Francuzi nie byli chętni do zaludniania zdobytych ziem. Nie mieli też bezwzględności (jak zawsze, perfidnych i amoralnych) Anglików, którzy często przeprowadzali po prostu eksterminację miejscowych plemion. Dla Zemmoura jedynym naturalnym kierunkiem ekspansji dla Francji jest Europa.

„Bismarck nie mylił się, gdy zachęcał Francję do jej ryzykownych ekspedycji kolonizatorskich. Sam trzymał cenne dziedzictwo Napoleona: Europę kontynentalną”. Od porażki pod Waterloo „cierpienie, smutek, melancholia francuska zaczyna przepajać nasz kraj. (…) Europa kontynentalna pod francuską dominacją jest chimerą, która się oddala. Ruch narodowości, wynaleziony przez Francję, obraca się przeciwko niej, na korzyść Niemiec, które znajdują wszędzie ludzi mówiących germańskim dialektem”.

W tym kontekście Zemmour przypomina kolejną emblematyczną postać historyczną. Lucien-Anatole Prévost-Paradol w 1868 wydał książkę „Nowa Francja”. Pisze w niej jasno o słabości swojego kraju wobec „zastępujących ją na kontynencie” Niemiec i Rosji oraz Anglosasów, Wielkiej Brytanii i USA. Zemmour relacjonuje – „zadaje pytanie, które będzie dręczyć Clemenceau, de Gaulle’a, i na które nie dadzą satysfakcjonującej odpowiedzi”. Pytanie to jest proste, choć wyrażone przez Prévost-Paradola bardzo podniosłym językiem: „Jaki środek pozostaje nam, by jakoś się urządzić w tym tak zmienionym świecie, nie będący honorową pamiątką, miejsce i siła godne naszej uzasadnionej pychy, pozwalające zmusić jeszcze ludy ziemi do pewnej uwagi i otoczyć wystarczającym szacunkiem chwalebne imię starej Francji?”. Tym środkiem, proponowanym przez dziewiętnastowiecznego autora, miałaby być właśnie północna Afryka – Algieria, Tunezja i Maroko. Zaludniając tamte ziemie i czyniąc z jej mieszkańców Francuzów, „cywilizując” ich, jak Rzymianie niegdyś Galów. Tylko porywając się na tak śmiały projekt Francja mogłaby jeszcze odzyskać znaczenie (pamiętajmy, ta wizja pochodzi sprzed ponad 150 lat).

„Istnieją tylko dwa sposoby wyobrażenia sobie przyszłego przeznaczenia Francji: albo zostaniemy tym, czym jesteśmy, na miejscu, konsumując w przerywanym i bezsilnym poruszeniu, w środku gwałtownej transformacji wszystkiego, co nas otacza, i popadniemy w hańbiący brak znaczenia, na tym świecie zajętym przez naszych dawnych rywali, mówiąc ich językami, zdominowani przez ich użytki i zasypani przez ich rzeczy, czy będą żyli zjednoczeni by wspólnie wykorzystywać resztę rasy ludzkiej, czy poróżnią się i będą walczyć nad naszymi głowami; albo osiemdziesiąt do stu milionów Francuzów, mocno ustawionych po obu stronach Morza Śródziemnego, w sercu starożytnego kontynentu, będzie podtrzymywać poprzez wieki imię, język i uprawniony szacunek dla Francji”.

Lucien-Anatole Prévost-Paradol nigdy nie zrealizował swoich marzeń. W 1870 był ambasadorem Cesarstwa Francji w Stanach Zjednoczonych. Na wieść o upokarzającej klęsce w wojnie z Prusami zastrzelił się. Zemmour nazywa go „symbolem francuskiego zniechęcenia i rozpaczy”. Sam też często jest oskarżany o malowanie obrazu dzisiejszych Francji i świata w barwach tak czarnych, że beznadziejnych. Zemmour rzeczywiście niespecjalnie ukrywa swoje przerażenie stanem Francji. Widzieliśmy wyżej, jakim akcentem zakończył przemówienie. Kolumnę o swoim wieloletnim koledze o podobnych poglądach, wyżej wspomnianym Philippe’ie Séguinie, kończy zdaniem „wiedział to wszystko i całą resztę. Wyobrażam sobie, że umarł z rozpaczy, jaką daje świadomość”.

W książkach poza wstępem do Przeznaczenia Zemmour nie porusza kwestii osobistych, ale w wywiadzie dla magazynu Francja katolicka opowiedział, że kiedy “chce przywołać swoich zmarłych rodziców” to odwiedza synagogę, ale “żeby stać się Francuzem, trzeba przesiąknąć katolicyzmem – pięknem kościołów, uniwersalnością chrześcijaństwa, miłością dla słabszego”. Deklaruje się więc jako “człowiek Starego Testamentu który otrzymał kulturę Nowego”, ale “nie będąc wychowanym jako katolik i bez wiary, ciężko mi podporządkować się credo”. „Jeśli chodzi o Boga, jestem wątpiący, nic o tym nie wiem”. W Przeznaczeniu pisze „Nie wierzę w zmartwychwstanie Chrystusa ani dogmat o Niepokalanym Poczęciu, ale jestem przekonany, że nie można być Francuzem bez głębokiego przesiąknięcia katolicyzmem”. Krytykuje Sobór Watykański II, który jest dla niego elementem „szalonej maszyny kochania Innego, jakikolwiek by nie był i jakie nie byłyby jego intencje. Chrystusowe przesłanie powszechnej miłości jest oderwane od Boskiego prawa i nauczania Kościoła. Jest w paradoksalny sposób zinstrumentalizowane i użyte do zniszczenia narodów i cywilizacji chrześcijańskiej w Europie”. Dosłownie kilka dni temu w telewizji Zemmour bronił Piusa XII przed zarzutami odpowiedzialności za działania Hitlera i przypomniał historię rabina Rzymu, który nawrócił się na katolicyzm i przyjął świeckie imię papieża.

W książkach i publicystyce Zemmoura pojawiają się wypowiedzi, które można uznać za zalążki racjonalnej argumentacji za wyższością chrześcijaństwa nad innymi religiami – jasno pisze, że wbrew ideologiom współczesności „nie wszystkie religie są równe”. „Tylko chrześcijaństwo jest wyłącznie religią, judaizm to religia i naród, islam to religia i system prawny, buddyzm to religia i mądrość”. Najbardziej odrzuca go oczywiście islam. Cytuje Rémiego Brague’a – „mówimy, że religie prowadzą do przemocy, by nie wyróżniać islamu, tak jak kilkadziesiąt lat temu woleliśmy przywoływać zagrożenia «ideologii», by nie nazywać po imieniu marksizmu-leninizmu”. W religii przodków Zemmourowi wydaje się najmniej podobać akcent na wąską, zamkniętą wspólnotę. Imponuje mu uniwersalność chrześcijaństwa, ale podstawowym punktem odniesienia pozostaje zawsze Francja, również mająca swoją uniwersalną misję do wypełnienia, choć „tylko” w Europie, i nakazy moralne katolicyzmu traktuje jako element francuskiej tożsamości i tradycji – chyba przede wszystkim dlatego warte obrony, choć oczywiste jest jego wyczucie naturalnego ładu, choćby oparcia się człowieka na rodzinie i wspólnocie, w której jest zakorzeniony. Pisze, że z natury „człowiek jest zwierzęciem religijnym”. Widzi, że bez religii człowiekowi łatwo popaść w nihilizm, wykorzenić się i być wykorzystywanym przez szerzycieli liberalnego konsumpcjonizmu, którym tak pogardza. Dostrzega ułomność nowoczesnego świeckiego państwa. Pisze: „mówi się: wszystko to zostanie uregulowane przez ścisłą laickość. Mówi się: trzeba się pozbyć wszystkich religii. Mówi się: wszystko to zostanie roztopione w hedonistycznych przyjemności konsumpcji. Mówi się: republikańska szkoła ureguluje wszystko za pomocą magicznej różdżki. Mówi się wszystko i jego przeciwieństwo. Rémi Brague przynosi nam złe wieści”. Jest też świadomy, że poglądy religijne określają całość stosunku do rzeczywistości, stąd wśród jego sobotnich kolumn z Le Figaro znajdziemy i zatytułowaną „Religijne korzenie prawicy i lewicy”.

Wątpliwe jednak, by Zemmour chętnie mówił więcej publicznie na temat swojego stosunku do Boga. Rozumie na pewno, że niewiara to pustka – inaczej nie pisałby o agonii jednego ze swoich idoli „Wyobrażam sobie w ośnieżonej, źle ogrzewanej rezydencji La Boisserie starego Generała [de Gaulle’a], nieszczęśliwego i rozczarowanego, uratowanego tylko przez nadzieję chrześcijanina”.  Z daleka od fleszy Zemmour trzyma też swoje życie prywatne, choć wiadomo, że od 38 lat – ślub wziął młodo, mając 24 wiosny – ma żonę Mylène, adwokat, również Żydówkę, a z nią troje dzieci (dwóch synów i córkę). Dostały oczywiście dobre, tradycyjne imiona – Thibauld, Hugo i Clarisse. Żadne z nich nigdy nie angażowało się publicznie, w Internecie zdjęć Zemmoura z żoną również jest dosłownie kilka. Wierności jednemu małżonkowi nie udało się niestety dotrzymać żadnemu z trojga aspirujących do politycznego przywództwa przedstawicieli kolejnych pokoleń klanu Le Pen (Jean Marie, Marine, Marion). Być może to właśnie zniszczenie tradycyjnej rodziny jest rzeczą która najbardziej boli Zemmoura we współczesności i o którą tak obwinia konsumpcyjny hedonizm po 1968. Zapytany wprost np. o bohatera w życiu podaje nie Napoleona, a swoją matkę, a o swój największy życiowy sukces – swoje dzieci.

Zemmour zdecydowanie nisko ceni przewodzącą Frontowi Narodowemu od stycznia 2011 Marine Le Pen. Jej występ w debacie przed drugą turą ostatnich wyborów prezydenckich nazwał „żałosnym” i „nie na poziomie”. „Widać było od razu różnicę między nią a Macronem, tak jak widać ją między drużynami piłkarskimi grającymi o mistrzostwo ligi francuskiej i o mistrzostwo świata”. Podczas wspomnianej wyżej zeszłorocznej wizyty eseisty w Polsce – zapewne uznając, że nikt z Francji nie słucha i nie zarejestruje – wymsknęło mu się nawet szczere zdanie o “deficytach intelektualnych” Marine Le Pen jako jednej z przyczyn wysokiej porażki. Ciekawa była powyborcza (w 2017) telewizyjna rozmowa Zemmoura z ojcem kandydatki, wieloletnią twarzą Frontu Narodowego, Jean Marie Le Penem. Zapytał go wprost, czy nie uważa, że popełnił błąd oddając przywództwo w partii właśnie jej. Jean Marie, tak jak Zemmour, uważa strategię córki za błędną. Hierarchia priorytetów jest dla obu panów jasna – zdecydowanie najważniejsza są imigracja i zachowanie francuskiej tożsamości, a nie dokładny stosunek do UE czy euro. Oczywiście im też należy się sprzeciwiać, ale utopijny projekt europejskiej federacji zdaniem Le Pena i tak prędzej czy później upadnie, na co Francja powinna się przygotowywać, a na dzień dzisiejszy kwestie wymagające pilnego działania są zupełnie inne i leżą w gestii rządu w Paryżu. Zemmour podziela ten pogląd. Publicysta zapytał więc prosto z mostu – „czy pana córka tego nie rozumie czy nie chce tego rozumieć”. Le Pen ojciec zaczął od dowcipnego „urodziła się w 1968, być może to położyło na jej przyszłości złowrogi cień”, na co Zemmour odparł ze śmiechem „no to jest już swego rodzaju pana wina”. 89-latek (dziś już 3 lata starszy) nie dał na pytanie jednoznacznej odpowiedzi, ale przyznał, że Marine niestety w życiu dorosłym obracała się „wśród ludzi ukształtowanych przez rewolucję 1968 roku” i „o mentalności drobnomieszczańskiej”. Zemmour skwitował „mówi pan po prostu, że pana córka jest człowiekiem lewicy”. Le Pen narzekał też, że „dediabolizująca” ruch córka po wyrzuceniu go z partii nie chce z nim utrzymywać praktycznie żadnego kontaktu, również na poziomie osobistym – „nawet nie złożyła mi życzeń na urodziny ani dzień ojca”.

Gdy samą Marine zapytano o jej różnice z Zemmourem, odpowiedziała „po pierwsze, nie zgadzam się z jego pesymizmem. Po drugie, ja nie prowadzę wojny religijnej. Nie prowadzę walki z islamem, tylko z islamistycznym fundamentalizmem”. Zdecydowanie odrzuciła też podział prawica-lewica jako nieaktualny – jej zdaniem dziś można mówić o walce obozu „patriotów” i „globalistów”. To właśnie jest jej centralny punkt sporu z Zemmourem, który zarzuca jej, że chce zostać prezydentem poprzez unikanie kontrowersji, rozmywanie „bazowego” przekazu i docelowo przekonanie do siebie w drugiej turze wyborców radykalnie lewicowego, komunizującego, antyunijnego i antynatowskiego Jean-Luca Mélenchona. Tym, co miałoby ich przyciągnąć, są właśnie wspólne „socjalne” poglądy na gospodarkę, system opieki społecznej itd. oraz  niechęć wobec UE, USA, międzynarodowych instytucji finansowych i politycznych. Zdaniem Zemmoura to nigdy nie będzie miało miejsca, ponieważ zdecydowana większość lewicowców jest po prostu zbyt uprzedzona do łatki „skrajnej prawicy” i nazwiska Le Pen, nawet jeśli na papierze zgadza się z nią w konkretnych punktach programu. Według publicysty jedyną szansą na zdobycie Pałacu Elizejskiego jest jednoznaczne postawienie na polaryzujące „prawicowe” tematy tożsamości Francji, masowej imigracji i wojny kulturowej. Niezbędne jest postawienie wyborców przed jasnym, radykalnym wyborem i skupienie się w kampanii tylko na kilku najważniejszych tematach. Kolejne kompromisy w sferze kulturowej to ślepa uliczka – a mająca za sobą dwa rozwody i żyjąca od lat w niesformalizowanym związku Marine Le Pen przed wyborami gotowa była przedstawiać się jako „obrończyni społeczności LGBTQ”, popiera też oczywiście aborcję na życzenie. Dużo mówi o UE i euro, a jednocześnie sukcesywnie osłabia swój sprzeciw wobec tych instytucji – taki był też jej główny gest między pierwszą a drugą turą ostatnich wyborów, „kompromisowa” rezygnacja z żądania odejścia od wspólnej europejskiej waluty. Autor tej „socjalno-suwerenistycznej” linii programowej nastawionej na przesuwanie się w stronę centrum i zdobycie antyestablishmentowej lewicy, w latach 2012-17 wiceprezes Frontu Narodowego, Florian Phillipot, sam zresztą jest praktykującym homoseksualistą. Kilka miesięcy po druzgocącej wyborczej porażce, za którą był obwiniany, odszedł z FN i założył własną partię, z którą w wyborach do PE w 2019 zdobył imponujące 0,6% głosów.

Swojej niskiej ocenie Marine Le Pen Zemmour dawał wyraz wielokrotnie. W powyborczej cosobotniej kolumnie w Le Figaro jej porażkę zaczął od odwołania się z przekąsem do mitologii greckiej. Przytoczę znaczną część tekstu, żeby różnice między Zemmourem a Le Pen były jasne.

„Wszyscy znają legendę o królu Midasie, który zamieniał ołów w złoto. Podczas tej kampanii prezydenckiej Marine Le Pen udał się wyczyn napisania legendy na nowo: zmieniła w ołów każde złoto, którego dotknęła. Na początku kampanii, sondaże obiecywały jej wynik bliski 30% – skończyła z 21%. Miała pewne miejsce w drugiej turze, musiała wygrać pierwszą – skończyła w niej druga za Macronem. Po pierwszej turze badania dawały jej 40%, czasem nawet więcej. Dynamika mogła ją poprowadzić, nie do zwycięstwa, ale do 45% głosów. Honorowej porażki, która zapewnia przyszłość. Ale miała miejsce debata telewizyjna. Marine Le Pen skończyła z 33%!

Od lat jej otoczenie tłumaczy, że Front Narodowy, partia, jej wizerunek, nawet jej imię, toksyczne dziedzictwo jej ojca, jego «obsesje» historyczne i demograficzne, to wszystko obciąża kandydatkę. Dziś możemy się zapytać, czy to kandydatka zatapia swój obóz i idee, których ma bronić. Intuicje jej ojca na temat imigracji okazały się trafne, podczas gdy córka zbiera elektorat, na który nie zasługuje. Za jego czasów wzywano go, by był cicho w imię moralności. To nie jest już konieczne: Marine Le Pen dokonuje autocenzury. Podczas debaty nie rozwinęła w ogóle swojego programu imigracyjnego. W ogóle, lub prawie w ogóle, nie wspomniała o odejściu od łączenia rodzin, prawa ziemi, podwójnej narodowości, zakazaniu muzułmańskiego ubioru w miejscach publicznych itd. A kiedy o tym mówiła, to w pośpiechu. Jakby wstydziła się swojego ojca. To jednak na to czekał jej elektorat. To dlatego się do niej dołączył. I dlatego inni mogli byli dołączyć. Inni, którzy wczoraj głosowali na Fillona, a przedwczoraj na Sarkozy’ego [kandydatów postgaullistowskiej centroprawicy].

Ale Marine Le Pen wolała mówić o gospodarce, Europie i euro. Tożsamość była dla niej brzydkim słowem; suwerenność była jej Graalem. Wmówiła sobie – albo raczej Florian Philippot jej wmówił – że trzeba odnowić obóz „nie” z referendów z 1992 i 2005. Idea jest piękna, ale równie stara, co kampania przeciw traktatowi z Maastricht, od której minęło już 25 lat. Pomysł nigdy się nie udał, nawet kiedy podjął go człowiek lewicy, republikanin bez zarzutu, Jean-Pierre Chevènement

[na którego, jak wspominałem wyżej, głosował sam Zemmour]

. Ponieważ sekciarstwo lewicy jest takie, że nawet Philippe de Villiers został poddany ostracyzmowi przez sympatyków Che”.

Dalej Zemmour krytykuje ekonomistę Jacquesa Sapir, „człowieka lewicy”, który doradził Philippotowi odejście od tematu islamu i imigracji, żeby skupić się na euro i prowadzić „dyskurs republikański”.

„Cała kampania Marine Le Pen jest oparta na tym zgniłym kompromisie. Jacques Sapir zarządza mózgiem Floriana Philippot, który zarządza mózgiem Marine Le Pen. Piekielne trio. Trio porażki. Z dwóch wielkich powodów. Elektorat lewicy nie przyszedł na spotkanie – mélenchoniści nie poszli na wybory lub poparli Macrona. Zlekceważeni, wręcz pogardzani przez kandydatkę, wyborcy Fillona zrobili to samo: tylko 20% z nich wrzuciło do urny kartę dla Marine Le Pen. Oto, co nazywamy porażką na dwóch frontach. Po drugie, debata telewizyjna. Media zarzucały jej agresywność – to był bez wątpienia jej jedyny atut. Marine Le Pen zaprezentowała się jako nieudolna i niekompetentna. Niezdolna uargumentować i obronić swoich poglądów gospodarczych, które wahały się przez kilka ostatnich dni. Kiedy nie znamy się na gospodarce (jak Mitterand), mówimy o czym innym – o historii, literaturze, Francji, jej przeznaczeniu, jej ludzie, jej wielkości. Ale Marine Le Pen tego nie zrobiła. A miała niesamowitą szansę: ekonomizm [tu mowa o Macronie] wyszedł z mody. Nauka technokratów, która zachwycała i zawstydzała w czasach Giscarda i jego grafik, straciła legitymizację przez swoje porażki. W zamian zamachy, fale migracyjne, powrót walki klas, bunt wobec zachodnich elit postawiły znów na pierwszym planie historyczne pytania o przeznaczenie ludów i narodów: pytania o tożsamość. To jest lekcja, którą należało wyciągnąć z Brexitu i Trumpa, a nie wyjście z Unii Europejskiej! Marine Le Pen zrobiła wszystko źle, od początku do końca. Zła strategia, zła taktyka. Całkowite fiasko”.

Warto zaznaczyć, że Zemmour to samo stanowisko prezentował również przed wyborami z 2017. Rok wcześniej w kolumnie z Le Figaro porównującej „deradykalizacyjne” strategie Le Pen i Mélenchona pisał:

„Oczywiście, Front Narodowy za czasów jej ojca również żądał powrotu do suwerenności narodowej. Ale FN wiązał ten powrót z powrotem wiecznej Francji, białej i katolickiej, która wymagała od mniejszości pełnej, całkowitej integracji, zgodnie z modelem, którym podążała monarchia i republika aż do lat 70. Marine Le Pen podąża linią Philippota – zrywa związek między suwerennością a tożsamością. Stawia wielki krok w stronę wielokulturowej republiki łączonej (głównie słownie) zasadą laickości. Mélenchon, tak jak Marine Le Pen, ucina sobie ramię – Mélenchon porzuca swoje marzenie o federacji ludów europejskich, podobne staremu komunistycznemu internacjonalizmowi. Marine Le Pen odmawia odsyłania niezasymilowanych imigrantów. To decydujący wybór. Ceną do zapłaty jest podwójna apostazja, podwójna zdrada. Koniec końców, islamska republika Francji mogłaby być suwerenna, ale czy byłaby dalej Francją? Tak samo, suwerenna Francja Mélenchona kontynuowałaby mimo wszystko handel z resztą świata, zwłaszcza swoimi sąsiadami. Te dwie (r)ewolucje mają swoją logikę, związaną z tym, czego ekonomista Jacques Sapir życzył sobie w swojej ostatniej książce – sojuszu dwóch frontów w imię powrotu suwerenności narodowej. Ale co o tym pomyślą wyborcy jednych i drugich?”.

We wspomnianej powyborczej rozmowie telewizyjnej z Jean Marie Le Penem Zemmour zapytał go również, czy nie uważa, że po prostu osoba nazywająca się Le Pen nie ma szans wygrać drugiej tury wyborów i w związku z tym prawica powinna znaleźć innego kandydata. Widać było jednak, że ojciec wciąż wierzy, że córce kiedyś się uda – przywołał w odpowiedzi rok 1940, gdy wobec inwazji niemieckiej parlamentarzyści mającej większość lewicy zdecydowali się przekazać władzę w ręce człowieka będącego względem nich na ideowych antypodach, marszałka Pétaina. Taką też widzi szansę dla Marine (ewentualnie Marion) – w chwili totalnego kryzysu i zagrożenia (domyślnie: masowa imigracja muzułmańska) zdesperowani i przerażeni Francuzi mieliby wybrać właśnie rozwiązanie przedstawiane im od dekad jako radykalne, jako ostateczny środek zaradczy. Zemmoura zupełnie to nie przekonało – „Pétain nie był w żaden sposób diabolizowany, za to był bohaterem narodowym spod Verdun”.
Jean Marie – „Kiedy wydaje się, że jest dobrze, wybiera się kogoś o nazwisku Macron. A później, kiedy jest bardzo, bardzo źle, wybiera się kogoś o nazwisku Le Pen”.
Zemmour – „Ale kogo? Marion?”.

Jean Marie z uśmiechem – „Mamy kilka kart w rezerwie”.

Wobec jednoznacznego zaangażowania ideowego publicysty, jego rosnącej pozycji i jego zdecydowanej krytyki Marine Le Pen, coraz częściej zaczynały pojawiać się spekulacje, że Zemmour sam chciałby wejść do polityki, a nawet wystartować na prezydenta w 2022.

W 2019 Marine Le Pen – mimo całej krytyki, jaka spotykała ją z jego strony – zaproponowała Zemmourowi start z listy Zgromadzenia Narodowego (nowa nazwa Frontu) do Parlamentu Europejskiego, co byłoby jego pierwszym w życiu formalnym zaangażowaniem się w politykę. Pisarz grzecznie podziękował za „szczodrą” ofertę, ale odmówił. Powiedział, że nie widzi się jako poseł do PE, a poza tym jest zwolennikiem „wielkiego zgromadzenia prawicy, a nawet populistów” i nie chciałby startować z listy jednej partii. Jako sympatyk lubiących budowę „szerokich obozów patriotów” Bonapartego i de Gaulle’a oraz człowiek czerpiący z różnych tradycji – byle tylko autentycznie francuskich – Zemmour postuluje dziś stale polityczną jedność prawicy. Front Narodowy był tradycyjnie izolowany przez sojusz dwóch głównych partii, występującą pod różnymi nazwami postgaullistowską centroprawicę i socjalistów. Zemmour jedyną drogę do politycznego zwycięstwa widzi w aliansie FN i niedobitków centroprawicy. Spotyka się więc nie tylko z Marion Maréchal – również np. (dziś już były) przewodniczący jednej z do niedawna dwóch główych partii, centroprawicowych Republikanów Laurent Wauquiez chciał się pochwalić zdjęciem z publicystą. Na zdjęciu jednak się skończyło, bo Republikanie nadal nie umieli znaleźć dla siebie odpowiednio wyrazistej formuły, będąc zjadanymi z jednej strony przez centrową formację Macrona (do której odeszło sporo ich czołowych polityków), a z drugiej przez pomniejsze ruchy. We wspomnianych wyborach do PE centroprawica dostała marne 8,48% (w poprzednich w 2014 miała 20,81%), a cierpiący podobny los, potężni niegdyś socjaliści 6,19% (w 2014 też juz słabo, 16,88%). Samo Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen stoi w miejscu – tak w 2014, jak w 2019 wygrało, przy histerycznych tytułach europejskich mediów głównego nurtu, ale zmniejszyło swój wynik z 24,86% do 23,34%. Najważniejszymi wyborami we Francji są oczywiście te prezydenckie – parlament krajowy ma taką samą, pięcioletnią kadencję, i wybierany jest miesiąc po głowie państwa, by całkowicie podległy prezydentowi premier pochodził z tego samego obozu. Emmanuel Macron ma zaś prawo odwołać premiera, jak i rozwiązać parlament. Po katastrofalnych wynikach Republikanów piętnaścioro ich posłów spotkało się i zjadło obiad z Marion Maréchal – symboliczny gest.

Po wspomnianym na początku przemówieniu na Konwencji Prawicy – sama nazwa również sygnalizuje, że Zemmour uważa za ważne trzymanie się tradycyjnego podziału sceny politycznej – przed medialną nagonką i bojkotem broniła go również część polityków Republikanów, Nicolas Dupont-Aignan (gaullista na prawo od Republikanów, w 2017 dostał 4,7% i został przed drugą turą ogłoszony kandydatem Le Pen na premiera w razie wygranej), a także sama Marine Le Pen. Przywódczyni Frontu Narodowego kilka tygodni temu ogłosiła już, choć do wyborów pozostały ponad dwa lata, ponowny start na prezydenta w 2022, co było odczytane jako ruch wyprzedzający działania potencjalnych konkurentów. Dupont-Aignan ze swojej strony wezwał do przeprowadzenia prawyborów prawicy, a wśród kandydatów, którzy powinni jego zdaniem wziąć w nich udział, wymienił trzy osoby – Le Pen, siebie i właśnie Érica Zemmoura.

Sam zaangażowany publicysta pytany o ewentualność startu bagatelizował ją -„ludzie gadają nie wiadomo co” – ale deklaracja dotycząca PE zostawiała wyraźnie otwartą furtkę. Pisarz wysłał sygnał, że jest gotów wejść do polityki, ale na swoich warunkach. W mediach pojawiają się informacje, że od dłuższego czasu po cichu rozważa taki scenariusz, kontaktując się z potencjalnymi sponsorami, analizując badania opinii i konsultując się ze swoim „przyjacielem” Patrickiem Buissonem, byłym doradcą prezydenta Sarkozy’ego. Buisson również jest zwolennikiem „wielkiego sojuszu” postgaullistowskiej centroprawicy z antyestablishmentowym Zgromadzeniem Narodowym. Do startu zachęcają na pewno Zemmoura niektóre konserwatywne środowiska i media, aktywnie promujące go jako gwiazdę – tygodnik Valeurs Actuelles  po głośnej mowie na Konwencji poświęcił mu nawet specjalny, dostępny w Internecie za darmo numer zatytułowany „Kim naprawdę jest Éric Zemmour?”. Naczelny gazety już w 2015 wydał powieść, w której Zemmour zostaje wybrany prezydentem Francji. Pomysł nie jest więc nowy. Pierwsza część tego „specjalnego numeru” to rozważania na temat dotychczasowej kariery, planów politycznych i szans na wyborcze zwycięstwo Zemmoura w razie ewentualnego startu, druga część to obszerny wywiad z nim samym… W tekście czytamy – „W 2014, w momencie wyjścia Francuskiego samobójstwa, najbardziej znany dziennikarz Francji rozpoczął serię spotkań w regionach, rozszerzoną o tournée po europejskich stolicach. Sale są coraz większe i większe, zawsze pełne. Książka jest bestsellerem. Każdego wieczora, Zemmour wychodzi na scenę przy muzyce, witany jak polityczna gwiazda rocka, przed publicznością rozgrzanych do białości aktywistów. Dziennikarka Le Monde Ariane Chemin podąża za pisarzem do Béziers i opisuje tę radość w wieczornym wydaniu dziennika. Miasto jest zasypane ogłoszeniami o jego przybyciu. Éric Zemmour nie jest już [tylko] dziennikarzem”. Cóż – ten fragment nie pozostawia wątpliwości, że istnieją media gotowe zachęcać do startu i wspierać Zemmoura, gdyby się zdecydował.

Pisarz miałby być optymalnym kompromisem łączącym strony „wielkiego sojuszu” – zdecydowane „tożsamościowe” poglądy, antyliberalizm i antyamerykanizm czynią go atrakcyjnym dla wyborców rodziny Le Pen, wizerunek erudyty-intelektualisty i namiętne oddanie pamięci generała de Gaulle’a akceptowalnym dla zwolenników centroprawicy. Nie można też zapominać, że ostre ataki na imigrację zawsze wyglądają lepiej ze strony Żyda o ciemnej karnacji niż kogoś, kto sam (lub czyj ojciec albo dziadek) ma na koncie wypowiedzi o komorach gazowych jako „detalu historii”. Kolejna potencjalna mocna siła publicysty to doświadczenie w regularnych starciach w formie debat telewizyjnych. Wielbiciele tego formatu mogą zacierać ręce, wyobrażając sobie ewentualne starcie dwóch reprezentujących wybitnie odmienne wizje przyszłości Francji zdolnych debatantów, Zemmoura z Macronem. Z drugiej strony pojawiają się też głosy, że Zemmour nie będzie chciał wystartować ze względu na prywatność swojej rodziny, której dotąd tak strzegł. Wiadomo, że bardzo duży wpływ na wszelkie decyzje eseisty ma żona. Na horyzoncie nie widać jednak żadnych innych mogących powalczyć o prezydenturę nazwisk na prawo od status quo i spoza klanu Le Pen. Na razie wiemy tylko, że w 2021, rok przed wyborami, najlepiej sprzedający się francuski eseista ostatniej dekady ma wydać kolejną książkę.

Nawet jeśli pisarz jednak nie zdecyduje się ostatecznie na przekroczenie Rubikonu i nieodwracalną dla swojej kariery decyzję o starcie w wyborach, na pewno będzie się starał odegrać istotną rolę podczas wyboru kandydata prawicy. Póki co ogranicza się do przestrzegania, że najgorszym scenariuszem dla prawicy byłaby powtórka z 2017 i druga tura Macron-Le Pen, w której obecny prezydent prawie na pewno wygrałby, mimo naprawdę wysokiej niepopularności. „Po pierwsze – jeśli obóz przeciwny obecnemu prezydentowi wystawi Marine Le Pen, Macron ją pokona. Po drugie, prawica [postgaulliści] nigdy nie odważy się zaproponować Marine Le Pen sojuszu. Dopóki będziemy mieli te dwie przeszkody, dopóty Macron może spać spokojnie”. Jedynym rozwiązaniem dla eseisty jest więc wystawienie innego kandydata – ale czy znajdzie kogoś, czy sam weźmie na siebie tę odpowiedzialność? Liberalne media przestrzegają ze swojej strony przed Zemmourem i jego wpływem na społeczeństwo w charakterystycznym tonie. Typowa jest np. wypowiedź Laurenta Joly’ego, historyka zajmującego się właśnie Francją Vichy i antysemityzmem, autora książki o Action française. „Nie róbmy z Zemmoura maurassisty, którym nie jest. Jednakże, interesujące jest spojrzenie na fenomen Zemmoura z odpowiedniej perspektywy. Od czasu Barrèsa i Maurrasa żaden inny intelektualista, dziennikarz czy pisarz, nie przekazywał idei skrajnej prawicy tak szerokiemu gronu czytelników”. Rzeczywiście, póki co działalność Zemmoura mogła być skuteczniejsza, niż gdyby działał wprost jako polityk konkretnej partii. Eseista w książkach stara się rozbudzić we Francuzach przywiązanie do własnej tożsamości poprzez pokazywanie im w przystępny sposób ich przeszłej chwały – powodu do dumy i wzięcia na siebie odpowiedzialność za przyszłość, nie do wstydu i poczucia winy. Sam stwierdza w jednym z wywiadów: „Gramsci mówił, że wszelka walka polityczna jest najpierw kulturowa. Ja dorzucam do tego, że wszelka walka kulturowa jest najpierw historyczna. Orwell potwierdzał: ten, kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość”.

Pryncypializm Zemmoura powoduje jego wspomnianą już wielokrotnie rozpacz wobec sytuacji ukochanej ojczyzny. Samobójstwo kończy dramatycznym zwrotem do czytelnika – „Francja umiera. Francja jest martwa. Nasze elity polityczne, gospodarcze, administracyjne, medialne, intelektualne, artystyczne plują na jej grób i depczą jej płonące zwłoki. Czerpią z tego korzyści społeczne i finansowe. Wszyscy oni obserwują, kpiąco i fałszywie przejęci, dobijaną Francję, i piszą w sposób zmęczony i lekceważący ostatnie strony historii Francji”. Z drugiej strony, pisarz cały czas nie wybrał przecież losu Prévost-Paradola. Praktycznie codziennie pisze, głosi, przekonuje. Kolejną książkę (pomijam Pięciolecie po nic z 2016 będące głównie zapisem audycji radiowych) rozpoczął kilkudziesięciostronicowym, wspomnianym już tu wstępem, w którym pierwszy raz podzielił się wprost swoimi bezpośrednimi, formacyjnymi doświadczeniami i z perspektywy bardzo osobistej opisał, jak rozwijały się w nim od dzieciństwa bezwarunkowe miłość i oddanie Francji. To stamtąd pochodzą wszystkie rozsiane z konieczności w tym tekście wzmianki o jego rodzicach, ich życiu w Algierii, młodzieńczej miłości do Bonapartego czy Balzaca. Zemmour stara się więc, zgodnie z końcowym przesłaniem swojego przemówienia, przełamywać w sobie rozpacz i zachęcać do tego innych.

Ciekawym spojrzeniem na postać Zemmoura podzielił się niedawno znany francuski pisarz Michel Houellebecq. W (dostępnym za darmo po polsku w Internecie) „Dialogu o upadku i nadziei” ze wspomnianym już naczelnym Valeurs Actuelles, który onegdaj napisał powieść, w której Zemmour zostaje prezydentem, autor Uległości stwierdził:

„Można odnaleźć w historii ludzkiej myśli ludzi niebędących chrześcijanami, którzy podziwiają Kościół rzymskokatolicki za jego zdolność do bycia przewodnikiem duchowym dla jednostek, a także do organizowania całych społeczności ludzkich. Pierwszym i najważniejszym reprezentantem tej tendencji jest z pewnością Auguste Comte. W sposób sobie właściwy opisuje on określenie „protestant” jako charakterystyczne. Protestant bowiem nie potrafi robić niczego innego, jak tylko protestować, taka jest jego natura. De Maistre, do którego odwołuje się Comte, twierdził, że protestant będzie republikaninem za monarchii i anarchistą za republiki. Dla de Maistre’a bycie protestantem jest nawet gorsze niż bycie ateistą. Ateista może stracić wiarę z rozsądnych powodów i można go na powrót do niej przywieść, co nieraz się już zdarzało. Protestantyzm natomiast, pisze de Maistre, jest „czystą negacją”.

Odwołujący się do Comte’a Charles Maurras przywiązuje zbyt dużą wagę do skuteczności politycznej, co prowadzi go do kompromisów równie zgubnych, co niemoralnych.

Najskuteczniejszym awatarem tej tendencji jest dziś we Francji z pewnością Éric Zemmour. Przez tyle lat kogoś mi przypominał i nie mogłem sobie uzmysłowić kogo. I zupełnie niedawno odkryłem, że Zemmour to w rzeczy samej Naphta z Czarodziejskiej góry.

Leon Naphta jest z pewnością najbardziej fascynującym jezuitą w literaturze światowej. W niekończącym się sporze między Settembrinim i Naphtą Tomasz Mann zajmuje dwuznaczne stanowisko, można wyczuć, że nie jest to dla niego proste. Bezdyskusyjnie Naphta ma rację w sporze z Settembrinim, we wszystkich kwestiach. Naphta przerasta Settembriniego o głowę swoją inteligencją, podobnie jak Zemmour przerasta inteligencją swoich obecnych adwersarzy. Ale w sposób równie bezdyskusyjny cała sympatia Tomasza Manna (coraz bardziej oczywista w miarę postępu akcji) skierowana jest na Settembriniego, i ten stary włoski nudziarz i humanista w końcu wyciska nam łzy z oczu, do czego nie byłby przecież zdolny błyskotliwy Naphta.”

Aż narzuca się pytanie, czy takim niewątpliwie wykształconym, ale naiwnie, fanatycznie wręcz okopanym na pozycjach oświeceniowego postępowca Settembrinim nie byłby dziś trochę sam prezydent Macron? Ewentualność jego bezpośredniego starcia z bohaterem tego tekstu pozostaje oczywiście wciąż odległą. Na razie można jedynie wyrazić nadzieję, że Zemmour nie podzieli nigdy ostatecznego losu Naphty.

Piszący te słowa świadomie pomija wiele zasygnalizowanych tylko wątków, zwłaszcza historycznych – dokładnego, często zniuansowanego lub namiętnego (czasem jedno i drugie) stosunku bohatera artykułu do rozmaitych postaci dziejów Francji i świata (Cezar, kolejni królowie, Napoleon, de Gaulle, Pétain). Książki, artykuły i występy telewizyjne Zemmoura obejmują ponadto tak wiele rozmaitych tematów, że spokojnie wystarczyłyby na kilkukrotnie dłuższy tekst – ale i ten rozrósł się do nieprzewidywanych początkowo rozmiarów i z tego miejsca gratuluję każdemu, kto dotarł do jego końca. Uważałem za bardzo ważne, by wiele razy cytować samego Zemmoura i dawać w ten sposób nieznającemu go Czytelnikowi bliższy kontakt z pisarzem, a nie jedynie relacjonować w narracji trzecioosobowej jego poglądy i wypowiedzi.

Marszałek Philippe Pétain jako głowa Państwa Francuskiego zadedykował Charlesowi Maurrasowi zbiór swoich przemówień jako “najbardziej francuskiemu z Francuzów”. Dziś o taki tytuł mógłby śmiało ubiegać się człowiek, wobec którego obaj wymienieni byliby być może odruchowo sceptyczni, ale który jest najlepszym argumentem za wielkością i trwałością “francuskiej misji dziejowej” oraz możliwością jej wyboru – pod warunkiem przyjęcia historii i dziedzictwa Francji jako swoich i jednoznacznego (w jego przypadku wręcz radykalnego) podporządkowania im wszelkich innych. Jako figura niewierzącego w Boga obrońcy Francji i jej tożsamości Zemmour wpisuje się w tradycje tak bliskiego mu pisarza Honoré de Balzaca i właśnie Maurrasa, obu sprzymierzonych z katolicyzmem jedynie politycznie (choć przywódca Action nawrócił się na łożu śmierci). Czas pokaże, czy jego osobistym przeznaczeniem będzie zapisanie się w dziejach swojego ukochanego narodu jako ktoś więcej niż zaangażowany pisarz. W wieku 26 lat Zemmour chciał być „Chateaubriandem lub nikim” i rzeczywiście ma szanse w ten lub inny sposób dorzucić swoją cegiełkę do francuskiego dziedzictwa obok swoich dwóch ulubionych pisarzy. Balzac dwukrotnie startował w wyborach, lecz zawsze bez powodzenia…

Mój profil na TwitterzeKLIK

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY