Spór o sobór, czyli rzecz o katolikach liberalnych i tradycjonalistach

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Kondycja dzisiejszego Kościoła Katolickiego jest w nienajlepszym stanie. Modernistyczny duch wkradł się do Jego wnętrza, co, w mojej ocenie, ściśle związane jest z ogólnym spadkiem liczby praktykujących katolików oraz liberalizacją poglądów dużej części tych, którzy przy Kościele pozostali.


Jednak im sytuacja w Kościele staje się trudniejsza, im większe dokonują się herezje czy odstępstwa od tradycji, tym silniejszy powstaje prąd, chcący zapobiec negatywnym zmianom. Dochodzi do sytuacji, w której wyznawcy tej samej wiary, tego samego obrządku rzymskokatolickiego, różnią się w pojmowaniu rzeczywistości kościelnej w której przyszło im funkcjonować tak bardzo, iż mogłoby się zdawać, że należą jakby do dwóch różnych Kościołów.

Powstaje spór, który najczęściej toczy się wokół słuszności ustaleń z Soboru Watykańskiego II, ich interpretacji i sposobie wprowadzania w życie. Z jednej strony zatem mamy ludzi określanych mianem „tradsów”, praktykujących „katolicyzm naftalinowy”, ludzi „świętszych od papieża” – uważających Sobór Watykański II za początek wielkich problemów i szkodliwych zmian w Kościele, z drugiej zaś katolików liberalnych, tzw. „kremówkowych”, próbujących iść, jak to się mówi, z „duchem czasu”.
Siebie określiłbym w tym sporze jako umiarkowanego tradycjonalistę i wydaje mi się, że położenie takie daje dobre możliwości do obserwacji błędów czy grzechów popełnianych przez obie strony – a tych wcale nie brakuje.

Aby lepiej zobrazować sytuację musimy się cofnąć w czasie do roku 1545, kiedy rozpoczął się Sobór Trydencki (1545-1563, papież Paweł III). Był on odpowiedzią na szerzącą się wtedy w prawie całej Europie herezję, głoszoną głównie przez Marcina Lutra i Jana Kalwina. W wyniku działań tych ludzi powstały różne odłamy, wtedy wyraźnie potępiane, dzisiaj zaliczane do  chrześcijaństwa, które skupiają się wokół jednej nazwy – protestantyzmu. Wspominam o tym, gdyż tradycjonaliści bardzo często powołują się w swoich argumentach na ustalenia, zawarte podczas tego właśnie, bardzo potrzebnego wówczas soboru, który w dużym stopniu uzdrowił Kościół.

Od czasu Soboru Trydenckiego odbyły się zaledwie dwa sobory powszechne.
Sobór Watykański I (1868–1870, papież Pius IX) przerwany wojną francusko-pruską, na którym ogłoszono dogmat o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności oraz Sobór Watykański II (1962-1965, papież Jan XXIII, a zakończył papież Paweł VI), wokół którego rodzi się wiele kontrowersji. Tyle, jeżeli chodzi o historię. Przejdźmy więc do działań podejmowanych przez obie strony, działających na szkodę Kościołowi.

Jednym z głównych zarzutów wobec „modernistów” jest w ogóle zła interpretacja ustaleń Soboru Watykańskiego II, ale wynika to m.in. z tego, iż ustalenia te często są niejednoznaczne i mogą być szeroko interpretowane.
Tak jest w przypadku. m.in. używania języka łacińskiego w modlitwach liturgicznych, gdzie z jednej strony czytamy: „W obrządkach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego, poza wyjątkami określonymi przez prawo szczegółowe”, z drugiej natomiast w kolejnych punktach pojawiają się zasady, które w konsekwencji  doprowadziły do tego, że dzisiaj uczestnicząc we Mszy Świętej nie usłyszymy po łacinie ani jednego słowa.

Kolejnym wytykanym  błędem „liberałów kościelnych” jest usilna próba obdarcia Mszy Świętej ze sfery sacrum. Uważają Oni, że ilość okadzeń, liczba i moment klęknięć, postawa podczas przyjmowania Komunii Świętej czy wspomniana już łacina są elementem mało istotnej, przestarzałej tradycji, rozumianej jako przywiązanie do pewnych nawyków, które od dawna w kościołach są praktykowane. Tradycjonaliści natomiast uważają, że to wszystko ma swoją wymowę i jest elementem oddawania czci Panu Bogu.

Czymś co w sposób szczególny każe patrzeć na modernistów surowym okiem, jest ciągła próba dostosowywania Kościoła do ludzi, a nie odwrotnie. Trzeba być ślepcem, aby nie zauważyć na przykładzie Zachodu do czego takie postępowanie prowadzi.
Komunia Święta przyjmowana na ręce, kobiety w roli kapłanów, Tabernakulum z Żywym Bogiem chowane gdzieś po kątach kościołów, szafarze udzielający Eucharystii, a wreszcie zdeklarowani księża pederaści – to wszystko wcale nie sprawia, że wierzących jest coraz więcej – wręcz przeciwnie, wiernych ubywa, a ci pozostający przy Kościele najczęściej nieumyślnie stają się częścią jednej wielkiej profanacji.
Ponadto istnieje jeszcze szereg innych, na pierwszy rzut oka mało istotnych, a w rzeczywistości bardzo ważnych szczegółów, różniących obie strony, jak zupełnie różne pojmowanie ekumenizmu, używanie gitar czy innych instrumentów podczas Mszy Świętej itp.

Zdeklarowanych tradycjonalistów chcących uczestniczyć we Mszy Świętej w rycie rzymskim z roku na rok przybywa i jest to naturalna reakcja na sytuację w Kościele. Nie zgodzę się z zarzutem wobec nich, że próbują być świętsi od papieża. „Dziś” mamy dość liberalnego papieża Franciszka, natomiast „jutro” na Stolicy Piotrowej może zasiąść kolejny „Pius X”, tradycjonalista i konserwatysta i w ten prosty sposób zarzut ten automatycznie traci na aktualności.
Głównym błędem „tradsów” jest po prostu pycha, przekonanie o swojej wyższości wobec przeciętnych wyznawców Chrystusa, które często zamienia się w niezdrową manię, nierzadko doprowadzającą do rzeczywistego oddalenia się od Boga i Kościoła.

Spotkałem się z przypadkami „tradsów”, którzy zaprzestali uczestnictwa we Mszy Świętej, uważając, że w tej formie jakiej się Ona aktualnie odbywa uczestnictwo jest nieważne. Spotkałem również takich, którzy negują świętość takich postaci jak Jan Paweł II, który, co trzeba przyznać, w wielu kwestiach też był dość liberalny, ale jest Świętym Kościoła Katolickiego. Są i tacy, którzy do księży wyświęconych po soborze zwracają się per „pan”, argumentując to tym, że przedsoborowi księża mieli siedem święceń – posoborowi mają dwa lub trzy (w zależności od stanowiska w hierarchii).

Błędy tradycjonalistów skupiają się przede wszystkim na osobie praktykującej dane zachowanie, przez pychę i wydumaną wyższość, mogą Oni zaprzepaścić swoje zbawienie, mimo dobrych intencji nimi kierującymi.

Rzecz ma się zupełnie inaczej w przypadku modernistów, gdyż Ci urośli w Kościele do takich rozmiarów, iż pchają Go w przepaść, szkodząc nie tylko sobie, lecz całej Wspólnocie.
Są Oni znacznie większymi szkodnikami, niż zdeklarowani przeciwnicy Kościoła, gdyż działają pod przykrywką dobra, omamiając całe rzesze wiernych. Wprowadzanie przez nich zmiany, oddziaływają bezpośrednio na wszystkich katolików, którzy, chcąc nie chcąc, powoli dostosowują się do zasad płynących „z góry”.

Bartosz Bochnia

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY