Nacjonalizm a ISIS

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ fot. Archiwum

Często na lewicowych stronach i profilach, czy to w formie żartu, czy całkowicie poważnego wywodu, pojawia się stwierdzenie, że ci nacjonaliści/konserwatyści/tradycjonaliści – faszyści innymi słowy, tak bardzo broniąc Europę przed islamem, sami są tak naprawdę do nich podobni. Czasami jest to z elementem wielkiego spisku, że „radykalizm islamski” napędza „radykalizm prawicowy” lub coś zbliżonego do tej myśli.

Jest to najprawdziwsza prawda i nie mamy się tu absolutnie czego wstydzić. Pomimo tych wszystkich różnic i przepaści dzielących tradycyjną cywilizację europejską i muzułmańską, bliższe są one sobie nawzajem niż to, co reprezentuje i czego broni dzisiejsza europejska lewica. Podobnie ekologiczny samochód elektryczny i najgorszy spalinowy śmierdziuch zawsze będą wykazywać do siebie większe podobieństwa, niż do konstrukcji zbudowanej sprzecznie z zasadami mechaniki. Oba bowiem musiały być tak zaprojektowane, by mogły działać, a tego warunku dzisiejsze europejskie społeczeństwa nie spełniają żadną miarą.

Posteuropa nie jest w stanie zapewnić sobie (by nie użyć sformułowania „biologiczne przetrwanie”, które mogłoby części zaciemniać kontekst) ciągłości liczby członków, a jedyne co elity Posteuropy są wobec tego w stanie zaproponować, niespecjalnie się z tym kryjąc, to pasożytnictwo demograficzne. Temu, że ściągani z Azji i Afryki pracownicy, lekarstwo na naszą niską demografię – jak przedmiotowo określa ich lewica – nie chcą przyjmować tych chorych wzorców i brać udziału w kontynuacji pasożytniczego bytu, nie można się dziwić.

Byłoby wręcz prawdziwą bezczelnością oczekiwać od tych ludzi, by porzucali swoje, nieprzystające ani do cywilizacji europejskiej ani posteuropejskiej, wartości, prawa, tradycje, swoją cywilizację i płynącą z niej tożsamość, tylko dlatego, że pozwolono im imigrować do Europy, by pracowali na rozpustnych starców, którzy woleli samorealizację, konsumpcję, przyjemne i wygodne singielskie lub półsingielskie życie, w porywie konserwatyzmu lub biologicznego odruchu decydując się na jedno, góra dwójkę dzieci, a których dalszej wygodzie zagląda teraz w oczy oczywisty kryzys systemu emerytalnego.

Nie ma też powodu przypuszczać, by ten lek na niską demografię zechciał uznawać podrzędność i służalczość swojej własnej cywilizacji w stosunku do demograficznego pasożyta, zachowywać multikulturalizm, tolerancjonizm, otwartość społeczeństwa i resztę tego typu zdobyczy „zachodniej cywilizacji”, gdy tylko zdobędzie przewagę i będzie mógł kształtować świat według własnych zasad. Jest to bowiem lepiej lub gorzej uświadomiona namiętność każdego człowieka, znana z każdej epoki, by krzewić to, co uważa za piękne i słuszne, a niszczyć obrzydliwość.  Objawia się ta namiętność nawet wśród dzisiejszych przedstawicieli „zachodnich społeczeństw” z ich chęcią narzucenia wszystkim wokoło: demokracji, małżeństw jednopłciowych, praw człowieka w którejś z późnych generacji oraz reszty z zestawu „europejskich wartości”.

Ta przesiąknięta pacyfizmem cywilizacja nie wykształciła nawet moralnych podstaw dla własnej obrony przed zewnętrzną przemocą, która będzie zawsze. Wszelkie próby własnej obrony muszą albo zrzucać na ludzi o innym systemie wartości, dla których przykładowa służba w karnej, zdyscyplinowanej, stosującej z lepszych lub gorszych przyczyn przemoc armii, nie jest czymś na pograniczu hańby i rytualnej nieczystości; albo robiąc to już całkowicie wbrew własnej ideologii do rzeczywistości, próbując dostosować się przez tak nieporadne i wewnętrznie sprzeczne frazesy jak: „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”.

Trudno określić czy to nas, czy muzułmanów bardziej bawią te wszystkie akcje z kredą, zdjęciami profilowymi i resztą pacyfistycznych rzeczy, które poza dobrym samopoczuciem uczestników nie są w stanie niczego zdziałać.

I tak, każdy następny atak będzie wzmacniał reakcje tradycjonalistyczną czy nacjonalistyczną, każdy bowiem w coraz większym stopniu obnaża nieprzystosowanie cywilizacji posteuropejskiej. Tak samo jak kolejne klęski i upokarzające traktaty odsłaniały niedostosowanie Cesarskich Chin czy Osmańskiej Turcji do ówczesnego świata, a zapóźnienie technologiczne i coraz większe różnice w poziomie życia demonstrowały klęskę socjalistycznego eksperymentu, który zafundowano Europie wschodniej i kilku jeszcze częściom świata, czasem na więcej niż dwa pokolenia. Tak jest, że wady naszego miasta, firmy, nasze przywary osobiste, rodzinne, narodowe dostrzegalne stają się dla nas dopiero w kontakcie z czymś zewnętrznym. Być może gdyby „Nowoczesna Europa” była bardziej odizolowana, jej słabości objawiłyby się później, może w połowie, może pod koniec wieku. Sama już jednak zdolność do izolacji dowodzi pewnej cywilizacyjnej sprawności, której, jak wcześniej zostało powiedziane, Posteuropa nie posiada nawet w tak niewielkim stopniu, by nie groziło jej samorzutne wyludnienie.

Nie działa też ten wspomniany proces w tę jedną tylko stronę i filmów gdzie jasnowłosi młodzieńcy wydukują: „lā ʾilāha… ʾillā-llāh… muḥammadun… rasūlu-llāh” i po chwili zostają radośnie powitani w wspólnocie muzułmańskiej z jej wartościami, tradycją i surowymi zasadami, również możemy wiele znaleźć.

Przyszła Europa albo powróci do kontynuowania tradycji rycerstwa, miejskich republik, renesansu, odkrywców, konkwistadorów, filozofów, belle epoque czy nawet Europy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, albo stanie się Europą Muzułmańską. Cywilizacyjny eksperyment, który, upraszczając, zaczął się w 1968, a którego wpływy szczęśliwie zaczęły ostatnio ustępować z Polski, przez same swoje założenia przetrwać nie może.

Aleksander Sienicki

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY