Jak pokonać terroryzm

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Tomasz Dorosz

Kolejny zamach w Europie. Ponownie w Wielkiej Brytanii, w jej wielkiej stolicy. Ciężarówka wjechała w ludzi, chwilę potem uzbrojeni w noże terroryści zaatakowali w innym miejscu Londynu. Zginęło kilka osób, kilkadziesiąt zostało rannych. Tego samego wieczoru, we włoskim Turynie, w tłumie kibiców oglądających finał Ligi Mistrzów, wybucha panika. Ludzie obawiali się zamachu, którego, na szczęście, jednak nie było. Mimo to, do turyńskich szpitali rozwieziono setki rannych. Z chwilą pisania tych słów docierają do nas kolejne informacje o, jak to się teraz politycznie poprawnie określa, „incydencie”, tym razem w Paryżu. „Głównym bohaterem” był algierski 40-letni student, który kilka lat wcześniej został doceniony przez władców Europy za jego wkład w zwalczanie nienawiści i rasizmu. Smutna prawda jest taka, że powoli się już do takich informacji przyzwyczajamy. Jest to zauważalne do tego stopnia, że politycy obozu lewicowo-liberalnego wprost głoszą, że Europejczycy muszą zaakceptować terroryzm w swoim otoczeniu. Jedyny zauważalny efekt wszystkich tych ataków jest taki, że serwisy informacyjne mają o czym mówić przez kilka następnych dni. Na początku jest krótka informacja. Post na Facebooku, tweet, zdjęcie lub filmik zamieszczony na portalach społecznościowych przez świadka wydarzenia. Strach i oczekiwanie na potwierdzone informacje. W tym czasie wszyscy „oświeceni”, „postępowi” głosiciele „wartości” lewicowo-liberalnych wyrażają nadzieję, że to był wypadek, a nie akt terroru. Nie dlatego, że się tak martwią o kilka czy kilkadziesiąt anonimowych dusz, ale dlatego, że obawiają się kolejnego wzrostu poparcia dla tzw. „skrajnej prawicy”. Potwierdza się, że „incydent” to nic innego jak zamach, wykonany przez przybyłych do Europy wyznawców islamu. Kilkadziesiąt godzin będziemy oglądać kwiatki, pluszowe misie albo napisy namalowane kredą. Po kilku dniach wraca szara codzienność, a do radia, telewizji, Internetu wracają mentalni bolszewicy, którzy będą podkreślać, że nie można łączyć fali islamskiego terroryzmu w Europie z uchodźcami, że należy pokazywać „prawdziwy islam”, trzeba zwalczać ekstremizm w sieci (w domyśle: narodowców) i tym podobne brednie. Po tygodniu wszystko wraca do normy, a miesiąc późnej cała historia się powtarza, tym razem w Niemczech, Francji, czy w którymś z krajów skandynawskich. Czy tak ma wyglądać nasza codzienność? Tak ma wyglądać przyszłość Europy? My mówimy stanowcze „nie”!

W całym tym nieszczęściu my, Polacy, możemy się radować. Modne w Internecie są mapki, na których Polska jest białą plamą na tle krajów, okraszonych wielką liczbą czerwonych kropek, z których każda oznacza zamach. Na innych, opisujących poziom zagrożenia terroryzmem w danym kraju, jest podobnie. Zastanówmy się jednak, czy rzeczywiście świadczy to o naszym bezpieczeństwie lub sile. W przekonaniu obozu narodowego, niestety nie. Wynika to z dużo mniej zadowalającego faktu. Poziom życia w naszym kraju jest po prostu za niski, a socjalnego rozdawnictwa „za nic”, typowego dla wielu bogatszych państw zachodnich, u nas nie ma. Co rusz pojawiają się jednak informacje, że europejskie „elity” oczekują od Polski przyjęcia tzw. „uchodźców”. Może się więc tak zdarzyć, że się w Polsce jednak pojawią, a nawet kilka czy kilkanaście tysięcy może mieć wpływ na nasze życie. Przykładem są tutaj Czeczeńcy, których Polska przyjmowała w latach 90-tych, a z którymi to do dziś jest wiele problemów. Na razie rząd Prawa i Sprawiedliwości opiera się szantażom. Na jak długo? Tego nie możemy wiedzieć. Miejmy nadzieję, że obietnic w tej sprawie PiS nie złamie. Nie możemy jednak być tego pewni. Dlaczego? Wbrew kodowskiemu ujadaniu, polski obóz narodowy nie tworzy polskiego rządu, ani go nie popiera. Podobnie jak przedwojenne Stronnictwo Narodowe wobec Obozu Zjednoczenia Narodowego, mamy z rządem PiS pewien problem. Będąc w opozycji, krytykując PiS, narażamy się na oskarżenia o „chęć rozbicia patriotycznego rządu”. Kiedy go z kolei, w pewnych sprawach, popieramy, zewsząd słychać o „zbrojnym ramieniu rządu” w postaci narodowców. Skąd porównanie PiS do OZN? Ano stąd, że ani sanacja, ani obecny rząd, nie są rządami narodowymi. Z braku własnych tradycji myśli politycznej, przejmują oni od innych tylko to, co może pomóc w utrzymaniu się przy władzy. Doskonale widać to na przykładzie podejścia do sprawy imigrantów oraz w przypadku kwestii Unii Europejskiej. „Idea” PiS-u mówi: imigranci nie, ale „Unia jest nam potrzebna”, ponieważ tak podpowiadają sondaże. Natomiast idea narodowa mówi jasno: nie dla imigrantów, nie dla UE. Są to bowiem zjawiska, z perspektywy interesu narodowego, niepożądane. Takie myślenie wynika to z rozsądku – jak pisał Zygmunt Balicki, „jeżeli patriotyzm jest uczuciem narodowym, to nacjonalizm jest narodową myślą (…)”.

Nie patrzymy na naród biologicznie, lecz duchowo. Przez stulecia Polakami mogli stawać się Niemcy, Rusini, Tatarzy, Ormianie czy Żydzi. Lecz dlaczego tak się działo? Polska była silna swoją wiarą, obowiązkami, prawami i zasadami, wobec których każdy przybysz musiał się zastosować. Teraz tego nie ma, a każda próba określenia naszych zasad kończy się oskarżeniami o propagowanie nienawiści. „Elity”, przez nikogo nie wybrane, wmawiają nam, że narody nie istnieją, że nie istnieje narodowa tradycja czy kultura. Mogą mówić tak tylko ci, którzy sami są wykorzenieni. Nasza cywilizacja to nie ideologia „demokracji”, multikulturalizm, czy np. MTV. Napisałem „ideologia”, bo demokracja dawno temu przestała być systemem rządów czy nawet sposobem ich wybierania, a stała się doktryną, której poza ramy „nie można” wychodzić. Obóz narodowy został podczas II wojny światowej i pod rządami komunistów brutalnie pozbawiony wspomnianego już „rządu dusz”. Duch w narodzie jednak nie zginął, obudził się on chociażby w Solidarności. Fakty są takie, że Solidarność była wielkim ruchem narodowym Polaków, przywiązanych do swojej wiary, wychowujących swoje potomstwo na dobrych katolików i Polaków, przywiązanych do naszej tradycji, kultury i obyczajów. Środowiska czy jednostki, które odwoływały się do tych wartości, zostały jednak pozbawione władzy nad tym ruchem. Wsadzono tam nową głowę, „polską” ekspozyturę tych, którzy czując nosem koniec Związku Sowieckiego, próbowali się z pewnymi zachodnimi kręgami dogadać, aby budować „Nowy Wspaniały Świat”. Nikt, a na pewno nie Polacy, tych ludzi na przewodników narodu nie wybrał. Od 28 lat uzurpują oni sobie prawo do kreowania tego, co „właściwie”, do niszczenia tego, co „złe”. Dlatego tak mocno protestujemy przeciwko Republice Okrągłego Stołu, przeciwko dzisiejszemu ładowi politycznemu w kraju i na całym świecie, przeciwko efektom tego ładu, jak np. słynna ostatnio „Klątwa”. To jest bowiem przyczyna słabości Polski, Europy, narodów chrześcijańskich. Odchodzimy od własnej religii i jej zasad, odchodzimy od tradycyjnego modelu rodziny i wychowania, wynaradawiamy się, „wykorzeniamy z gruntu ojczystego”, jak to pięknie ujmował francuski nacjonalista, Maurice Barrès. Oddajemy pole ludziom chorym na ojkofobię, wstydzącym się własnej tradycji, kultury i historii. „Demokraci” mówią „wszyscy jesteśmy równi”, kryje się za tym tak naprawdę konieczność zapomnienia o własnych korzeniach. Ten model naszej „normalności” musimy jak najszybciej odrzucić!

My, polscy narodowcy, mamy na to wszystko swoją konkretną odpowiedź. Rzecz najważniejsza: nasza wielkość. Nie terytorialna, czy „rasowa”, ale duchowa. „Wielka Polska” to nie jest dla nas tylko hasło! Jesteśmy przekonani, że aby cało wyjść z kryzysów, jakie toczą dziś cywilizację chrześcijańską, o ile w ogóle możemy jeszcze o takiej mówić, zważywszy na wyżej przedstawiony opis dzisiejszej rzeczywistości, musimy odbudować naszą tożsamość i dumę. Religijną, cywilizacyjną oraz narodową. Naszą odpowiedzią na dzisiejszy kryzys liberalnej demokracji jest zespolenie w jedno zasad katolickich z nacjonalizmem. To katolicyzm jest odpowiedzią na wszystko. Z niego wynika nasze spojrzenie na całą ludzkość, poszczególne narody i na nas samych. Na tej podstawie trzeba zbudować nowe państwo, promieniować na całą Europę, która potrzebuje tej idei, potrzebuje odrodzenia, potrzebuje zdrowego nacjonalizmu chrześcijańskiego. Podstawową kwestią jest więc zorganizowanie się dobrych katolików i Polaków w ramach jednego ruchu narodowego, który obejmie w kraju władzę polityczną i doprowadzi do zbudowania nowego Państwa Polskiego, stojącego na fundamentach w postaci Kościoła katolickiego i Narodu Polskiego, urzeczywistniając jedno z naszych najważniejszych haseł: „Kościół, Naród, Państwo”. W pracy Romana Dmowskiego, o tym samym tytule, możemy przeczytać: „Naród szczerze, istotnie katolicki musi dbać to, ażeby prawa i urządzenia państwowe, w których żyje, były zgodne z zasadami katolickimi i ażeby w duchu katolickim były wychowywane jego młode pokolenia”. Idea narodowa nie jest doktryną polityczną, „trzecią drogą” wobec doktryn liberalnych czy socjalistycznych, ale ideą przeciwstawną wszelkim doktrynom i innym próbom „malowania świata na nowo”, w opozycji do religii, cywilizacji i narodów. Idąc dalej za Romanem Dmowskim: „Wszelki >izm< mieści w sobie pojęcie doktryny, kierunku myśli, obok którego jest miejsce na inne, równorzędne z nim kierunki. Naród jest jedyną w świecie naszej cywilizacji postacią bytu społecznego, obowiązki względem narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego członków nie wolno się wyłamywać: wszyscy jego synowie winni dla niego pracować i o jego byt walczyć, czynić wysiłki, ażeby podnieść jego wartość jak najwyżej, wydobyć z niego jak największą energię w pracy twórczej i w obronie narodowego bytu. Wszelkie >izmy<, które tych obowiązków nie uznają, które niszczą ich poczucie w duszach ludzkich, są nieprawowite”. Nie ma więc dla nich miejsca w Wielkiej Polsce.

Silne państwo katolickie i narodowe będzie mogło oprzeć się wszelkim zewnętrznym szantażom, zamykając szczelnie granice przed niepożądanymi gośćmi, a także promieniować swoimi wartościami, siłą i duchem na zewnątrz. Tego od nas wymaga postawa chrześcijańska. Błędem jest zamykanie się tylko w ramach własnego państwa, szydząc ze słabości narodów zachodnich. Nie zapominajmy, że w wielu krajach Europy zachodniej mieszkają setki tysięcy naszych rodaków. Silna Europa jest w naszym interesie. Wykorzenienie, które od dziesięcioleci postępuje w tzw. cywilizacji zachodniej, może być dla nas jednak szansą. Szansą, o której pisał Jędrzej Giertych w swojej broszurze pt. „Nacjonalizm chrześcijański”. Polska może stać się ośrodkiem „nowej idei”, europejskiego przebudzenia, przewodnikiem odrodzenia cywilizacji łacińskiej. Nie możemy się tego bać. Są w Polsce środowiska „narodowe”, które niczym grupy rekonstrukcji historycznej chcą odwoływać się do „starej endecji”, obawiając się wszelkiej formy idealizmu, „romantyzmu” czy „mesjanizmu”. Zachowują się tak, jakby nie było drugiej połowy lat dwudziestych, jakby nie było lat trzydziestych i drugiej wojny światowej, w czasie których w jedno zlały się, pod przewodnictwem samego Romana Dmowskiego, zasady katolickie z polskim nacjonalizmem. Idea narodowa dojrzewała, stopniowo strzepując z siebie obce, XIX-wieczne naleciałości, tak jak politycznie dojrzewał sam naród. Zresztą, już u zarania dziejów obozu narodowego, wielu narodowców, jak chociażby sam Jan Ludwik Popławski, postulowało zespolenie w jedno cech pozytywizmu i romantyzmu. Pozytywizm, pragmatyzm oraz inne zjawiska i postawy mają służyć realizacji idei, a nie zastępować ją. Z drugiej strony, nie chodzi nam o romantyczne wykrwawianie się na barykadach „przedmurza chrześcijaństwa”, a o dążenie do wyższości duchowej, budowanie w oparciu o nią własnej siły, a także promowanie jej na zewnątrz. Nie można, głosząc jako najwyższe dobro Boga i katolicyzm, poza granicami swego państwa, w polityce zagranicznej i pracy międzynarodowej zapominać o tym i swoją postawą temu zaprzeczać. Jako chrześcijan obowiązuje nas postawa ewangelizująca, dosłownie i politycznie. Religia katolicka nie należy przecież tylko do Polaków. Jędrzej Giertych, we wspomnianej wyżej broszurze, pisał: „Wreszcie Dmowski przypomniał, że podstawą życia narodów katolickich jest tradycja rzymskiego uniwersalizmu i średniowiecznej rodziny narodów chrześcijańskich. A więc, że nawet tu na ziemi, w życiu doczesnym, naród nie jest najwyższym szczeblem w organizacji życia ludzkiego i że jest jeszcze coś ponad narodem”.

Zresztą, podsumowując konieczność prowadzenia naszej polityki wewnętrznej i zewnętrznej, swobodnie możemy przejść do kwestii spraw międzynarodowych. Wielu jest na prawicy takich, także w ramach wspomnianych wcześniej grup „endeckich”, którzy oczarowani są polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych. Głoszą: „W polityce zagranicznej nie ma idei, są tylko interesy”. Można się z tym zgodzić przede wszystkim wtedy, jeśli tą ideą w polityce międzynarodowej jest właśnie interes narodowy. Jeśli tak jest, to interes ten nie może być oderwany od charakteru samego narodu, tak jak pisałem wcześniej. Problem rodzi się wtedy, kiedy ideą jest sam interes. W dużej mierze, zaraz po upadku duchowym Starej Europy, to polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych doprowadziła do zjawisk, których jednym z efektów jest właśnie islamski ekstremizm i terroryzm. USA w polityce zagranicznej nie kierują się żadną długofalową ideą, a interesem na zasadzie „tu i teraz”. Jest to nie tylko niezgodne z naszą wiarą i polityką narodową, którą chcemy prowadzić, ale jest też niewątpliwie głupie i szkodliwe. Kiedy Stany Zjednoczone toczyły „zimną wojnę” ze Związkiem Sowieckim, w czasie zajęcia Afganistanu przez Rosjan, Amerykanie wspierali finansowo i militarnie afgańskich bojowników. Czy przestudiowano podstawę religijną, cechy narodowe i cele polityczne tych bojowników? Nie. Liczyło się to, że walczyli z komunistami. Kilka lat później, na bazie tego wsparcia, zaczęło kiełkować to, co na początku XXI wieku poznaliśmy jako Al-Ka’ida. „Arabska wiosna”, wspierana i stymulowana z Zachodu, potrzebna do obalenia „przeszkadzających dyktatorów”, dała pole do popisu dla Państwa Islamskiego. Obecnie przykładem odwagi, heroizmu i „walki ze złem” są Kurdowie. Można się założyć, z dużym prawdopodobieństwem wygrania, że za lat kilka, pięć czy dziesięć, kiedy Państwo Islamskie będzie tylko kolejnym wspomnieniem, Kurdowie znów zaczną podkładać bomby, tworzyć terrorystyczne organizacje i znajdować się na zachodnich „czarnych listach”. Ileż to razy bywało, że Stany Zjednoczone, jak przystało na „strażnika pokoju światowego”, heroicznie stawiali czoła tym, których wcześniej wspierali, finansowali i zbroili. Polska, zamiast akceptować tego rodzaju politykę i w niej uczestniczyć, powinna stanąć w szeregu państw, które takiej polityce się przeciwstawiają. Jest dużo większe prawdopodobieństwo, że nie uświadczymy na swym terytorium bomb, jeśli sami nie będziemy ich zrzucać na czyjeś domy i nie będziemy do tego przykładać swojej ręki.

Wszędzie tam, gdzie dzieje się zło, wojna i bieda, należy pomagać. Uchodźcom trzeba pomóc, to jest dla nas oczywiście jasne. Otwórzmy jednak swoje oczy, nie dajmy się szantażować i hipnotyzować propagandystom. Nikt nie przyczynił się tak do upowszechnienia uczelni wyższych i zwykłych szkół na świecie, jak Kościół katolicki. Nie ma większej organizacji charytatywnej, niż Kościół katolicki. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z wojną, prześladowaniami i biedą, mamy misjonarzy, księży i katolików świeckich. Także Polaków. Polacy i Polska pomagają w Syrii czy Libanie. Myślę, że jeśli udałoby się urzeczywistnić idee narodową, stworzyć rząd i państwo narodowe, ta pomoc byłaby jeszcze wyraźniejsza. Trzeba jednak być rozsądnym, wyraźnie rozgraniczyć pomoc uchodźcom, a przyjmowanie imigrantów. Szczególnie, jeśli oni sami nie chcą się w Polsce znaleźć. Wedle wszelkich praw dotyczących tzw. uchodźców, osoby, które Polska miałaby przyjąć, uchodźcami nie są, ponieważ przybyliby oni do nas z kraju bezpiecznego. Do tego, zostaliby przywiezieni do nas na siłę, a przetrzymywanie ich w obozach „uchodźczych” powinno nasuwać jak najgorsze skojarzenia. Pomagać tym biednym ludziom należy tam, gdzie rzeczywiście są uchodźcami, a więc w Turcji, Iraku czy wspomnianym już Libanie. Jeśli kiedyś, nie daj Boże, w Czechach, Niemczech czy na Litwie wybuchłaby wojna, jestem pewien, że przyjęlibyśmy wielu ludzi. Szczególnie dlatego, że różnice religijne, cywilizacyjne czy narodowościowe nie byłyby tak duże, jak to ma miejsce w przypadku osób z Bliskiego Wschodu czy północnej Afryki. Abyśmy byli bezpieczni, musimy najpierw dać odpór lewackim propagandystom w kraju, którzy dążą do zniszczenia państw narodowych i samych narodów. W tym celu musimy współpracować ze zdrowymi ruchami narodowymi, które widzą te zagrożenie, aby zwyciężyć też w sferze ogólnoeuropejskiej i światowej. Poprzez te zwycięstwo zmienić politykę Zachodu wobec Wschodu, dążąc do odrodzenia cywilizacji łacińskiej. Na koniec słowa kończące broszurę Jędrzeja Giertycha pt. „Nacjonalizm chrześcijański”: „Przyszłość Europy (…) wymaga przywrócenia danej średniowiecznej rodziny narodów chrześcijańskich. Rodziny narodów, która by konieczną europejską jedność pogodziła z wolnością i odrębnym niepodległym życiem każdego narodu z osobna. Tylko nacjonalizm chrześcijański – idea narodowa oparta o podstawy światopoglądu chrześcijańskiego i o świadomość ogólnoeuropejskiej jedności – może do urzeczywistnienia tego ideału doprowadzić”.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY