W 2017 r. media obiegła informacja na temat podwyższonej radiacji nad Europą. Jej źródło do dziś pozostawało zagadką. Wyniki zakończonego śledztwa dowodzą, że był to efekt awarii w jednostce badawczej na Uralu.
– “Wykryte stężenie rutenu nie ma i nie miało żadnego wpływu na zdrowie mieszkańców Polski.” – komentowała wtedy Agencja Prasowa Atomistyki.
Ruten-106 nie występuje naturalnie w przyrodzie. Jest produktem syntetycznego rozszczepienia jąder uranu.
Rosjanie zaprzeczali wielokrotnie, jakoby doszło u nich do awarii, w wyniku której nastąpił radioaktywny wyciek.
Problemy pojawiły się, kiedy to Francuska agencja bezpieczeństwa jądrowego IRSN przeanalizowała prądy powietrza. Szybko ustalono, że źródło rutenu mogło znajdować się daleko na wschodzie – gdzieś w Rosji lub Kazachstanie.
Rosjanie zasugerowali, że ruten-106 mógł pochodzić z jakiegoś satelity, który używał tego pierwiastka do zasilania swoich generatorów i spłonął w atmosferze.
W opracowaniu wypuszczonym przez Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America, hipoteza satelity zostaje obalona.
W dodatku zaprezentowano tam dokładną analizę składu wykrytych w powietrzu radioizotopów, a także ich przemieszczanie się w atmosferze.
Według analizy, wyciek musiał nastąpić gdzieś w południowym Uralu. Naukowcy wskazują, że możliwą lokalizacją jest kompleks nuklearny Majak. Awaria miała nastąpić pomiędzy godz. 18:25 września 2017 roku, a południem następnego dnia.
dorzeczy.pl