Odebrać Jeruzalem, czyli rocznica bitwy pod Doryleum

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Zdobycie Nicei (18 czerwca 1097 r.) było istotną cezurą na szlaku wypraw krzyżowych. Po niepowodzeniu krucjaty ludowej rycerze nabrali wiary w sens swojej misji i w zwycięstwo. Uwierzyli, że u kresu ich długiej i pełnej wyrzeczeń drogi jest święte miasto, w którym spełniły się proroctwa, a Chrystus przez swą zbawienną mękę odkupił grzechy rodzaju ludzkiego. Uwierzyli, że zdołają odebrać Jeruzalem niewiernym!

Wyprawa została również doceniona przez europejską opinię publiczną – na wschód zaczęły wyruszać posiłki, miasta włoskie zaczęły przygotowywać okręty z zaopatrzeniem. Niestety w powodzenie wyprawy uwierzyli również Saraceni – docierało do nich, jak wielki błąd popełnili lekceważąc krzyżowców. Władający Anatolią sułtan Kilidż Arslan zrozumiał powagę sytuacji i czym prędzej rozpoczął przygotowania do kolejnego starcia.

Taktyka rycerstwa
Co było tak niebezpiecznego dla Turków w sposobie walki europejskiego rycerstwa? Przede wszystkim każda z tych grup walczyła w kompletnie odmienny sposób. Na Bliskim Wschodzie bitwy były trwającymi wiele dni i wiele tygodni utarczkami konnych łuczników, wymagających zręcznych manewrów, a owocujących małą liczbą poległych. Wojownicy uzbrojeni byli w lekkie włócznie na bambusowych drzewcach oraz smukłe i wąskie miecze – broń skuteczną tylko wobec nieopancerzonego przeciwnika! Najczęściej jedyną osłoną była tarcza z utwardzonej skóry, zapewniająca ochronę jedynie przed strzałami albo lekkim ostrzem. Zbroję zastępowała luźna szata z kilku warstw materiału i gruby turban. Ponieważ powszechne było zamiłowanie do frędzli i wzorzystych strojów wojsko tamtejsze raziło pstrokacizną i różnorodnością ubioru i uzbrojenia. Toteż Saraceni musieli czuć przerażenie widząc szarą i milczącą masę nacierających krzyżowców zakutych w stal (o czym liczne relacje źródłowe). Europejczycy uzbrojeni w solidne włócznie i miecze dosiadali masywnych rumaków. Osłonięci zbroją kolczą i ciężką tarczą nie byli zbyt wrażliwi na ostrzał. Ich taktyką była frontalna szarża, której impet obalał całe szeregi wojsk przeciwnika. Jednak na polu bitwy nie byli w stanie tak szybko i sprawnie manewrować jak ich przeciwnicy. Wniosek – jedyną szansą na przeżycie dla wojowników muzułmańskich było utrzymanie krzyżowców na dystans za wszelką cenę. Doprowadzenie do walki kontaktowej musiało skończyć się masakrą Saracenów!

Walka
W tydzień po wzięciu Nicei krzyżowcy ruszyli w dalszą drogę. Ponieważ maszerowali przez opustoszałą i jałową okolicę postanowili podzielić się na dwie kolumny maszerujące po tej samej drodze z dużym odstępem. Miało to ułatwić aprowizację. Dowódcą pierwszej kolumny składającej się z Normanów oraz korpusów posiłkowych z Flandrii, Blois i z Bizancjum był Boemund de Hauteville. Drugą zaś objął Rajmund z Tuluzy – znaleźli się tu Prowansalczycy i Lotaryńczycy. Tymczasem Kilidż Arslan przygotował zasadzkę w jarach i wąwozach nieopodal wioski Doryleum. Miał do dyspozycji kilkadziesiąt tysięcy Turków przeciwko 14 tysiącom chrześcijan. Nauczony doświadczeniem przygotował szczegółowy plan, z którym zapoznał swe wojsko. Zgodnie z planem jego lekka kawaleria miała wypadać falami z wąwozów dla ostrzelania krzyżowców i wycofywać się cały czas zasypując przeciwnika strzałami. To miała być długotrwała walka na wyniszczenie – chrześcijanie mieli się wykrwawić w serii bezcelowych pościgów i powrotów. Atak miał nastąpić w newralgicznym punkcie – w momencie przekraczania rzeki Bafus.

Już 30 czerwca krzyżowcy byli świadomi obecności dużych sił tureckich, toteż maszerowali szykiem ubezpieczonym. Nazajutrz wczesnym rankiem w pełnym porządku sforsowano rzekę. Na czoło kolumny wysunięto silny oddział rycerzy, dwa inne osłaniały most z obydwu stron. W tym momencie Turcy ruszyli do ataku na rozciągniętą w marszu kolumnę wozów. Zaskoczenie było ogromne, ale nie trwało długo. Czołowy oddział rycerzy dobrze wymierzoną szarżą odpędził nieprzyjaciół znajdujących się z przodu. Rycerze, zamiast kontynuować pościg zawrócili i uderzyli na Turków dobierających się już do taboru. Turcy skonsternowani tym sprytnym manewrem chwilowo powstrzymali atak. Dzięki temu krzyżowcy zyskali czas na ochłonięcie i przygotowanie do obrony.

Boemund kazał z wozów zatoczyć krąg i schronić się nieuzbrojonym pod ich osłoną (pielgrzymi, służba, rodziny rycerzy – łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi!). Zbrojnych wysunięto do osłony wozów – piechota z przodu, kawaleria z tyłu, przy samych wozach. Piechurzy mieli odgrywać rolę „falochronu” odbijającego kolejne fale ataku, w przypadku przełamania mieli interweniować rycerze. Choć w wielkim zamieszaniu i trwodze, to jednak rozkazy zostały sprawnie wykonane – i to pod ostrzałem, co świadczy na korzyść dyscypliny i odporności wojska. Widzimy, więc że już na tym etapie plan Kilidż Arslana spalił na panewce – krzyżowcy zajęli mocne pozycje obronne i nie mieli zamiaru dać się wciągnąć w pościg.

Mimo to położenie było ciężkie – pod ostrzałem niebezpiecznie rosły straty wśród piechoty, której przypadło najważniejsze zadanie. Oprócz tego przeciwnik mógł luzować zmęczone oddziały, tak aby mogły wypocząć, uzupełnić strzały i wrócić do walki. Krzyżowców było zbyt mało i wszyscy musieli stanąć do walki. Poza tym dręczyło ich pragnienie – w słońcu było ponad 30C,a wszędzie unosił się dławiący kurz. Dało się dostrzec pierwsze oznaki paniki…

Ale około południa niczym bóg z maszyny zjawiło się rycerstwo z drugiej kolumny marszowej, co było kompletnym zaskoczeniem dla Turków – byli przekonani, że osaczyli całość armii krzyżowej! Oddziały Rajmunda z Tuluzy przechodziły po moście aż do tej pory utrzymanym przez dwa oddziały kawalerii i dołączały do Normanów.

Kilidż Arslan poczuł jak pewne już niemal zwycięstwo wysuwa mu się z rąk, tym bardziej że swój sprytnie obmyślany plan mógł schować do skrzyni, gdyż jego wojownicy zdążyli zużyć wszystkie strzały. Znaczyło to, że muszą przystąpić do walki wręcz!

Krzyżowcy wreszcie znaleźli się w swoim żywiole. Swoimi potężnymi atakami rozbijali przeciwnika w drobny mak. Lekkie szable bezsilnie ześlizgiwały się po kolczugach, bambusowe włócznie łamały się jak słomki. Ale ciężkie topory krzyżowców rozszczepiały czaszki i odrąbywały ramiona, ich włócznie obalały Saracenów razem z końmi.

Na tym etapie sułtan ufając w miażdżącą przewagę liczebną mógł jeszcze liczyć na zwycięstwo, choć okupione wielkimi stratami. Jednak w pewnym momencie Turcy dostrzegli, że na ich tyłach znalazł się kolejny oddział krzyżowców!. To biskup Ademar, pasterz diecezji Le Puy en Vellay, wykorzystawszy bizantyjskiego przewodnika przedarł się ze swoimi ludźmi i siał zniszczenie na tyłach nieprzyjaciela. W tym momencie Turcy zaczęli pierzchać z pola bitwy i wyszedł na jaw kolejny dla nich niewygodny fakt: ponieważ cały dzień ponawiali natarcia ostrzeliwując krzyżowców teraz mają konie tak zmęczone, że nie są w stanie oderwać się od dużo wolniejszych, bo ciężej uzbrojonych krzyżowców. Na dodatek obóz wzorem wschodnim nie został przygotowany do obrony i nie mógł służyć za schronienie. Nie mogąc się oprzeć krzyżowcom podali tyły.

Zgodnie z rycerskim obyczajem krzyżowcy jeszcze trzy dni pozostali na polu walki opatrując rannych i grzebiąc poległych. A straty były ogromne – niemal jedna trzecia wszystkich sił! W tym czasie po stronie tureckiej narastał kryzys – pokonany Kilidż Arslan stracił poparcie swych emirów, którzy natychmiast odstawili na bok potężną armią krzyżowców i rzucili się sobie do gardeł walcząc o schedę po nim. W dalszej drodze zastępom Gotfryda i Boemunda przeszkadzała już tylko lokalna partyzantka. Droga przez Anatolię stanęła otworem, następnym celem była Antiochia.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY