Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek – czyli o współczesnym ekumenizmie

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ fot. Paweł Piekarski

Jeżeli ktoś w rozmowie z nami używa argumentu „prawda leży po środku”, to zachodzi ryzyko, że rozmawiamy z osobą, która chce nas zmanipulować albo skłonić do czegoś, czego my nie chcemy. Prawda leży tam, gdzie leży i nie zawsze w połowie drogi między skrajnymi opiniami. Jeżeli z dwóch matematyków jeden twierdzi, ze dwa plus dwa równa się osiem, a drugi, że sześć, to nie znaczy, że w istocie rozwiązaniem jest liczba siedem, tylko że obaj są skończonymi kretynami!

Przykład powyższy daje się odnieść do współczesnego chrześcijaństwa, gdzie wielu teologów i specjalistów zachowuje się tak, jakby treść wiary dało się uzgodnić albo podać negocjacjom. Nazywa się ten proces ekumenizmem (z greckiego ‘oikumene’ – zamieszkana ziemia). Wyrażeniem tym zwykło się określać dążenie do przywrócenia jedności chrześcijan. W roku  bieżącym jesteśmy świadkami szczególnie nasilonych działań o charakterze ekumenicznym. 500 – lecie reformacji jest bowiem dobrą okazją do głębszych przemyśleń w tej dziedzinie, a w duszy tradycyjnie myślącego katolika rodzą one szereg wątpliwości.

W 80% oficjalnego przekazu przedstawicieli obu stron słychać nawoływania do „przełamywania barier” poprzez wyciszanie konfliktów i odnajdywanie wspólnych treści w imię wspólnej pracy ewangelizacyjnej. Jednak czy jesteśmy w stanie zbudować autentyczną wspólnotę w oparciu o przemilczanie niewygodnych faktów? Pogląd taki skrytykował papież Pius XI w encyklice Mortaliumanimos z 1928 roku.

Najgorszy z tego wszystkiego jest fakt, że działalność Kościoła Katolickiego coraz bardziej przypomina nie pracę duszpasterską, tylko dobijanie politycznego „dilu”: „my ustąpimy trochę ze swoich stanowisk, a wy ze swoich i osiągniemy porozumienie”. Jednakże w grę wchodzi nie taki lub inny światopogląd tylko słuszność. Słuszności nie da się wynegocjować – można ją mieć albo nie mieć. Jeżeli wyznający słuszny pogląd, ustępuje przed poglądem niesłusznym, aby dojść do zgody – to co  komu po zgodzie opartej na błędnych założeniach? Jeżeli w imię budowania dialogu przyznam rację przedmówcy twierdzącemu, że dwa plus dwa równa się pięć, będzie to dowodem wyjątkowej słabości charakteru, nie zaś szacunku dla rozmówcy itp., ale przyjęcie kompromisu w kwestiach wiary jest znacznie poważniejszą rzeczą, bo w tym przypadku stawką nie jest prawda lub fałsz, tylko życie wieczne albo wieczne potępienie.

I dlatego od wieków kościół bezwzględnie egzekwował przestrzeganie prawd wiary i surowo karał ich złamanie. Hierarchowie byli świadomi, że ich zadaniem jest doprowadzenie Owczarni Chrystusowej do zbawienia, a nie zapewnienie wszystkim dobrego samopoczucia. Wiedzieli, że są odpowiedzialni przed Bogiem – Najwyższym Sędzią za zbawienie dusz wiernych. Że odstępstwa wiernych obciążają ich sumienie – w mniejszym lub większym stopniu. Co z tego, że nawiążę przyjemne relacje z heretykiem, jeżeli w efekcie obaj trafimy do piekła? On, bo zmarł w błędach herezji, a ja, bo nie zrobiłem nic, aby go nawrócić?

Istotą prawdziwego ekumenizmu zawsze było dążenie słowem, uczynkiem, modlitwą i osobistym przykładem do złączenia wszystkich ludzi w jednej winnicy pańskiej – czyli ich powrotu na łono Kościoła Katolickiego. Pan Jezus wstępując do nieba powiedział: „Idźcie na cały świat, głoście ewangelię całemu stworzeniu”. Głoszenie wiary katolickiej jest więc obowiązkiem nas wszystkich i z jego wypełnienia będziemy rozliczani. A jest to wiara nie wymyślona przez ludzi, tylko dana wszystkim nam przez Boga, której przekazicielem jest sam Jezus Chrystus.

Wielu rozpływa się w zachwytach nad ojcowską dobrocią papieża Franciszka. Trudno jednak nie dostrzec analogii  z postacią króla Augusta III, który był hołubiony przez szlachtę, bo tak jak obecny Ojciec Święty dużo się uśmiechał, na wszystko pozwalał i nie stawiał wymagań. Ponadto chętnie występuje w roli patrona dialogu międzywyznaniowego.

Tymczasem jego patron święty Franciszek był bezkompromisowym głosicielem Słowa Bożego. Dał się poznać, jako jeden z najgorliwszych kaznodziei V wyprawy krzyżowej, podczas której rzucił się w paszczę lwa, udając się na spotkanie z sułtanem Egiptu. Wtedy wzorem proroka Eliasza wyzwał najwybitniejszych muzułmańskich uczonych, aby razem z nim weszli do ognia. Niestety żaden z wyznawców Mahometa nie odważył się przystać na propozycję. Jakże odmiennie zetknięcia z muzułmanami wyglądają współcześnie – gdy np. kardynał Marx zdjął  pektorał z krzyżem przed spotkaniem z muzułmanami w Jerozolimie.

Ultima Ratio

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY